Środa o 10 melduję się na Batorówce.
Po zawodach nocnych, które odbywały się parami zaczynamy łowić koło 12? Nie pamiętam.
Swoja droga zawody, w których pierwsze miejsce to 160kg, kolejne koło 140 i tak dalej i tym podobnie, nie napawały optymizmem. Skoro złowili ponad 1200kg ryb, to czy coś zostało i czy będzie chętne do żerowania?
Niezbyt. Ryby włączały się stopniowo.
Po mojej lewej siedziała Ewcia, natomiast po prawej za krzaczkiem siedział Wiśnia z młodym. Pod krzakiem próbowałem łowić na margina i pierwsze ryby na tą metodę to niezła frajda.
Na takie okazy i Sponde HH guma C-drome w rozmiarze 4mm to zdecydowanie za dużo. 12-18 kg stanowiło by wyzwanie, natomiast ryby w granicy 5-6 kg lądowały na macie w około 90 sekund.
Natomiast na feedera standardowa zanęta nie dawała efektów. Rozrobiłem piękną czerowną rodem z Holandii, z dodatkiem mączki rybnej, soi, mielonej kukurydzy i konopii. Do tego poszła resztka red agressora do podbicia zapachu i pelet kiełbasa-papryka-chilli.
Taka mieszanka ostatniej szansy, kiedy po kilku godzinach nie ma się czym pochwalić.
No i woda się otworzyła.
Ewcia, która miała do tej pory raptem parę ryb zaczęła je systematycznie odławiać.
Skoro u niej działa pora przerzucić się na nową mieszankę.
Ryby zamiast po 15-20 minutach, brały po 1, 3, maks 5. I kit z tym, że dopiero po 17 zaczęło się eldorado...
Wynik 160 przez noc na 2 osoby po 3 godzinach nie robił już wrażenia.
Po za 3 karasiami, na macie lądowały praktycznie tylko sztuki w przedziale 4-6kg i było ich dzieścia, jak nie dzieści.
Całą zabawę mnie i Wiśni zepsuły żony. Ewcia stwierdziła, że jest fajnie, ekipa zacna i zostajemy do jutra. Czyli pakuj mężuś graty i wio do sklepu jeśli jakiś otwarty, bo trzeba kupić coś na wieczór.
Suma summarum skończyliśmy grubo po 2, co nie wpłynęło pozytywnie na poranne plany łowienia. Fakt faktem. Rozbiliśmy się nad wodą na zarezerwowanym miejscu koło 11.
Pierwsze rzuty przyniosły niespodziewanych gości. Karasie. Skurczybyki brały z opadu. Zarzut i zanim wędka trafiła na podpórkę już było branie. Każdy miał tak po kilka razy.
Później czas spędziliśmy wszędzie, tylko nie nad wodą. Babcia przywiozła wrzaskuny moje i trzeba było się iść wykompać na drugą stronę łowiska. Później przerwa obiadowa i inne atrakcje. Skutecznie odrywało nas to od łowienia.
Inni, którzy od rana budowali miejsca łowili ładnie, my natomiast dłubaliśmy te ryby z bólem. No coś tam udało się wydłubać...
Nie było to jednak takie eldorado, jak dnia poprzedniego.
Dziękuję Wiśni za świetnie spędzony czas nad wodą i nie tylko. Kilka rozmów i akcji na długo utkwi mi w pamięci. Np taki smaczek: młody na całe łowisko wrzeszczy, że złowił na spinning ogromnego bolenia, pokazując 26cm rybę. Widok tego entuzjazmu i szczerej radości naprawdę sprawia, że na świat patrzy się radosnym okiem. O innych wspominać nie będę bo to już prywata z nocnych dialogów
Było mega fajnie!!!
Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka