Michał, łączę się w bólu.
Ogółem mam tragiczny, pechowy, z dupy rok. Zwykle drobnica, rzadko coś konkretnego. A jak już, to tracę tę rybę.
Wczoraj - nad wodą o 9, zaraz po rozłożeniu zaczyna lać. No to godzina pod parasolem, o jednym kiju, czekając czy dom, czy jednak przejdzie.
Przeszło. Składając parasol przegapiam jedyne tego dnia potężne branie na metodę. Widzę szczytówkę jak po ostatnim szarpnięciu tylko się prostuje.
Po 30 minutach przychodzi gość i brzęczy, że to prywatny teren. Dyskusja, już zaczyna się robić nieprzyjemnie po czym gość odpuszcza
, siada obok, wyciąga z samochodu psa i kije. Koniec końców okazuje się dobrym rozmówcą i spoko gościem, ale nie po to wyszukiwałem dzikich miejsc
Potem jeszcze odwiedza go ziomek-gruźlik.
Potem tylko małżeństwo chce wyciagnąć zacumowaną niedaleko łódkę. Oczywiście przez moją "plażę".
I co, następny wypad może za 2 tygodnie. Kolejna szansa zmarnowana.
Wygadałem się to chociaż mi lżej.