Spławik i Grunt - Forum

MEDIA i MULTIMEDIA => Kącik literacki => Wątek zaczęty przez: Druid w 12.04.2020, 15:55

Tytuł: Burze
Wiadomość wysłana przez: Druid w 12.04.2020, 15:55

Kościelne dzwony biły coraz głośniej i szybciej, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Byłem nerwowy. Trudno nie być . To dzień mojego ślubu i wesela . Dodatkowo garnitur w którym czułem się jak w zbroi . Staliśmy przed kościółkiem , było gorąco i wiedziałem że mam spocone plecy . Moja przyszła żona promieniała . Setki oczu rodziny i znajomych skierowane na nas
Nagle nad kościelną wieżą pojawiło się nie wiadomo skąd stado kawek i wron które krążyły w powietrzu kracząc coraz mocniej i mocniej . Ich czarne sylwetki pełne oszalałego ruchu wyglądały niepokojąco na tle błękitnego nieba i białych murów . Tak jakby starały się mi  powiedzieć -  Uciekaj póki czas , nie bój się uciekaj !
Gdy w ciszy weszliśmy wszyscy do ciemnego i chłodnego kościoła ich głosy przycichły
Wiatr powiał i zatrzasnął wielkie i ciężkie kościelne drzwi , powstały huk tym bardziej rozsierdził ptaszyska . Ten huk chwilami bardziej mi przypominał dźwięk zatrzaskującej się trumny niż radość z powodu zostania mężem
- I że jej nie opuścisz aż do śmierci. Amen ......................

To była zwykła trochę nudna niedziela. Taki czas gdy wiosna już dobiega do końca a lato jeszcze się nie zaczęło. Pogoda już co prawda letnia i termometr na balkonie bez wstydu pokazuje 23 stopnie . Dzieci były już duże i zniknęły z domu zaraz po obiedzie. W telewizji nudny teleturniej. Od miesiąca nie byłem na rybach , pauzowałem po kilku kłótniach z żoną która zupełnie nie rozumiała mojego hobby. Podejrzewałem nawet że celowo i uporczywie chce stłumić moją wędkarską pasję , wyplenić ją do zera tak jak chwasty randapem . Nie dostrzegała szczęścia we mnie gdy wracałem z zasiadki , raczej zawsze były pretensje bo w domu to i to nie zrobione a ja tak sobie wybywam.No i ci moi koledzy – pijacy, brudasy i nieprzydatni do niczego wg niej. Nie pomagało nawet to że wybywałem nad ranem a wracałem  gdy jeszcze rodzinka spała i budziłem ich smacznym śniadaniem
Zadzwonił jej telefon. Zaraz przyjdą dwie koleżanki tak samo znudzone jak ona . No to może  na ryby pojadę ? O co to to nie ! Ostatnio tak potem śmierdziało w aucie że się nie zgadzam, chyba że pojedziesz z jakimś swoim kolesiem .
Niestety , jeden już był na rybach i się po mnie nie wróci z 30 kilometrów, drugi jest na rodzinnej imprezie a trzeci nie odbiera telefonu . No to pójdę pieszo nad stawik może z kilometr od bloku. Żeby się nie rozmyśliła szybko spakowałem cały sprzęt i wybiegłem z klatki.
 Jaki piękny dzień ! Aż szkoda by było w domu siedzieć, zwłaszcza w takim grobowym nastroju pełnym napięcia
Stawik był za osiedlem, to  smutna resztka glinianki , lata temu była tu cegielnia . Z jakiegoś powodu zamknięto ją i rozebrano a glinianki zasypano . Pozostawiono jedynie mały staw . Ktoś kto nie znał przeszłości tej ziemi gdy zobaczył stawik mówił że to pewnie dół po ogromnej bombie bo tak to wyglądało . Był prawie kolistego kształtu a wszystkie jego brzegi były strome i porośnięte krzakami czarnego bzu, akacjami , czeremchami i brzozami. Miejsc nadających się do wędkowania było niewiele gdyż drzewa nad głową uniemożliwiały rzuty wędką . Dla mnie jeszcze mniej bo łowiłem batem, najczęściej sześciometrowym. Stawik był zwany przez miejscowych Żabim Oczkiem , rzeczywiście żab było tu sporo . Wczesną wiosną żaby i ropuchy odbywały tu swoje gody a  potem całe ogromne stada czarnych kijanek pływały po całym oczku . Pod koniec lata mnóstwo małych żabek emigrowało szukając nowych terenów . Żaby przyciągały swoich wrogów , bez problemu można tam było spotkać zaskrońce
Mało kto zaglądał tu z wędką . Po prostu większość wędkarzy uważała że w takim małym stawie nie może żyć ryba godna ich uwagi . Średnica oczka to jakieś sześćdziesiąt  metrów , bez problemu można przerzucić federem . Przeszkód było też więcej . Zaczepy, kilka zwalonych drzew pod wodą , jeżyny na brzegach , uczepy i śliska glina na której i ja kilka razy boleśnie  wywinąłem orła . Dopełnieniem były spore stada słonecznic które uwielbiały wręcz obijać się o spławik, im był bardziej kolorowy tym gorzej. Ja jednak uparłem się i łowiłem tam głównie z powodu bliskości domu . Wiedziałem też że na sto procent pływa tam choć jedna duża ryba . Widziałem  raz jak ruszają się gałęzie wystające z wody gdy coś ocierało się o nie . I to coś musiało mieć ładnych parę kilogramów . Stawiałem na jakiegoś zmurszałego starego karpia który jakimś cudem się tu ostał . Nie liczyłem jednak że uda mi się go wyholować , zwłaszcza batem bez amora i żyłeczką 0,14. Zaskakująca była też głębokość oczka w zasięgu bata było jakieś 4 metry a dalej nawet ponad 5. Stawiałem że na środku jest ponad 7

To był już dla mnie czas wyższego stadium . To znaczy nastawianie się  na konkretny gatunek  ryb . Pogardliwie słuchałem tych z niższego stadium mówiących – idę  na ryby . Jak można iść po prostu na ryby ? To znaczy że ma się być wędkarzem uniwersalnym nastawionym na przypadek ? Nie ma przypadków, zwłaszcza w wędkarstwie ! Idzie się po konkretną zdobycz , na przykład na karpia czy powiedzmy na płoć , stosuje się wysublimowany sprzęt pod ten konkretny gatunek , odpowiednich zanęt i przynęt i wtedy jest efekt. Owszem – są też przyłowy ale one cieszą tym bardziej . Łowię płocie a tu nagle melduje się spory lin – sama frajda i też inspiracja że może warto w tym miejscu nastawić się typowo na lina
Po kilku sezonach bywania nad oczkiem już wiedziałem jakie w nim pływają ryby . Było całkiem sporo japońców rożnej wielkości , od takich jak palec do takich trzydziestaków . To była główna zdobycz wędkarza który tu zaglądnął z przypadku i potem już nie bardzo chciał tu zaglądać . Było też stadko sporych płoci które z nieznanych mi powodów nie rozmnażały się , nigdy nie udało mi się złowić małej płoteczki. Te brały na głębi i trzeba było być bardzo cicho , bez chodzenia po brzegu i bez donęcania w trakcie zasiadki . Brały tylko na ochotki i pinki w  ciemno różowym kolorze a  w sezonie chruścików także na kłódki. Wszystkie miały między 25 a 35 centymetrów, nigdy żadnej nie zabrałem . Nigdy też nie udało mi się złowić w czasie jednej zasiadki więcej niż pięć. Moim celem była jednak inna ryba . Piękny polski złoty karaś . To już wyższy stopień wtajemniczenia . Drugiej tak kapryśnej i zmiennej ryby nie widziałem. Wydaje mi się że ci którzy zaglądali nad oczko nie mieli pojęcia że są tam takie  karasie i raczej nikomu nie udało się ich złowić . Pierwszego złowiłem przypadkiem zaledwie metr od brzegu , nie był olbrzymem ale oczyma wyobraźni już widziałem jego większych pobratymców . Brały na te same przynęty co płoć ale nie gardziły małym czerwonym gnojaczkiem , kuleczką ciasta z arakiem a nawet ziarenkiem żółtego pęczaku . Chimeryczna ryba gdy już brała to przynęta nie była aż tak ważna ale bywało że ryby jakby znikały z tej małej wody na miesiąc czy dwa a potem przychodził taki dzień że w godzinę można było ich złowić dwadzieścia .Największe dochodziły do 37 centymetrów . Oczywiście też nigdy żadnego nie zabrałem. Brały metr, dwa od brzegu na głębokości do dwóch metrów, za pasem roślin . Dlatego tym bardziej trzeba było być cicho i siedzieć bez wstawania . Moje ulubione miejsce było na północnym brzegu. Tam nie świeciło w oczy słonce ani o świcie ani wieczorem , świetnie było widać żółtą  antenkę spławika . Zestaw jak na ukleje , obciążenie góra 0,3 grama , półmetrowy przypon bez śrucinki . Operowanie wędką też musiało być ciche, bez raptownych ruchów, bez świstu zestawu. Za mną rosło największe drzewo w okolicy, stara w połowie spróchniała wierzba . Nie miała konarów bocznych od strony stawu przeszkadzających w wędkowaniu . Gałęzie zaczynały się dopiero metr nad szczytówką bata. Wierzba kiedyś dostała piorunem , ślady w postaci  zwęglonej kory jak czarne węże biegły po pniu aż do ziemi. Broniła się wypuszczając mnóstwo odrostów i w nasadzie pnia i wyżej. To drzewo to był istny ptasi wieżowiec . Dziuple zamieszkiwały szpaki i dzięcioły, w gęstwinie gałązek wiły gniazda mniejsze ptaki – zięby, sikorki, kląskawki,zielone trznadle i żółtobrzuche wilgi . Kilka czarnych  kosów dodawało powera swoim śpiewem a o świcie  był prawdziwy popis ptasiej orkiestry Siadałem o nasady pnia w rozwidleniu większych  korzeni wchodzących w ziemię . Na krzesło nie było miejsca poza tym było zbyt nierówno , moim siedziskiem była dmuchana poduszka .
Byłem tym razem trochę za wcześnie na brania. Ale spokojnie zarzuciłem wędkę i czekałem. Dwa strzały z procy z naparstkiem pinki wystarczały jako cała zanęta . Przez kilka minut zwabione  pluskiem słonecznice usiłowały zagryźć mój mały spławik ale potem znudzone odpłynęły. Całe szczęście . Nastawiłem minutnik w komórce . Robię to bo bywa że tak się zamyślę i zachwycę czymś co widzę że trzymam zestaw za długo , pomaga mi to też ustalić aktywność ryb w łowisku. Minutnik cicho zapiszczał po dziesięciu minutach. Brania nie było. Przerzuciłem zestaw. Po chwili spławik raptownie poszedł pod wodę . Zaciąłem i sprawnie wyjąłem pierwszego japońca . A to grubasek, ciężko go objąć jedną dłonią . Obiecywałem sobie że będę je zabierał jako że są chwastem i psują tą małą wodę ale jakoś zawsze mi się ich żal robiło i wypuszczałem je . Co taka rybka winna że urodziła się jako zwierzę niechciane ? Kolejny rzut – identyczne branie i bliźniaczo podobny dwudziestak . Za chwilę następny , kolejny, potem już brały bez przerwy . Wiatr lekko poruszył wodę . Coś mi się to nie podoba . Chmury żadnej ale na bank idzie burza . Zwinąć się i dojść na sucho do domu czy zostać i narazić się na zmoknięcie ? Parasola nie miałem, jedynie kurtkę z nazwy nieprzemakalną a w praktyce nie bardzo  bo przepuszczała wodę na szwach. Gdy jednak sobie pomyślałem że wpakuję się na imprezę kilku już lekko podchmielonych  babek to od razu postanowiłem zostać mimo wszystko. Mam teraz godzinę szału żerowania zapewnioną . Szkoda jednak że biorą same japońce . Zwiększyłem grunt i rzuciłem dalej i głębiej w nadziei na gruntową tłustą płoć która już na pewno odrobiła straty po tarle 
Wiesz jak wygląda burza ? Jak się zaczyna ? Zaczyna się od wiatru, z pozoru nieśmiałego, ciepłego ożywiającego wszystkie listki na drzewach . Niektóre spadają na wodę razem z małymi owadami. Powierzchnia wody ożywia się od uwijających się słonecznic . Wiatr zaczyna kręcić małe wiry po wodzie, wieje to z zachodu, to z południa, zmienia się co rusz . Dopiero po chwili widzisz że od zachodu niebo robi się ciemne a za chwilę  sunącą wolno burzową chmurę . Pod nią szare smugi deszczu a w jej środku od czasu do czasu rozbłysk, słyszysz pierwsze pomruki gromu i odliczasz sekundy między błyskiem a dźwiękiem żeby wiedzieć ile jeszcze masz czasu .Kurcze , nie ma spławika ! Zacinam, czuję płociowe pulsowanie, szybkie odjazdy na boki . Wyjmuję ją , piękną  dorodną . Cmoka pyszczkiem przy wyjmowaniu haczyka jakby chciała powiedzieć – chłopie, pakuj manele , zaraz się zacznie pompa !
Popatrzyłem do tyłu na wierzbę . Podobno piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce . To mi jakoś dodawało otuchy. Po chwili wiatr ustał zupełnie . Zrobiło się duszno a kosy przestały śpiewać . Pierwsze krople deszczu były wielkie i gorące , przyjemne .
Szybko zamocowałem wędkę w podpórce tak by jej blank  był prawie  na wodzie . Nie chciałem sprawdzać na sobie czy to prawda że węglowe wędki przyciągają pioruny . Spławik smutnie leżał przy samym brzegu , haczyk podpięty za gumkę na dolniku.
Wtedy się zaczęło na całego . Dmuchnięcie prawie wyrwało bata z podpórki i wygięło go , Trzciny położyły się prawie na wodzie która zrobiła się biała od wiatru . Szum wszystkich okolicznych drzew , skrzypienie gałęzi starej wierzby i ulewa taka że po paru minutach byłem kompletnie przemoczony .Z nieba razem z deszczem spadały połamane gałązki i liście. Dobrze że zdążyłem wsadzić komórkę do foliowego worka i schować pod koszulkę . Pierwszy piorun walnął gdzieś w bloki osiedla , słyszałem echo między budynkami . Za chwilę kolejny prawie na wprost mnie , po drugiej stronie oczka. Jednak to co stało się potem było jednocześnie straszne i  niesamowite  . Nigdy czegoś takiego nie widziałem i już bym nie chciał widzieć . Pamiętam to jak w zwolnionym filmie , jak coś z koszmaru sennego . Piorun walnął w wierzbę za mną . Huk był przeogromny . Słup ognia pomarańczowo różowej barwy w szalonym tempie zbiegł po pniu w dół i pół metra ode mnie rozdzielił się na dwie odnogi jak macki ognistej ośmiornicy które błyskawicznie zanurzyły się w wodzie stawu. Moje włosy mimo że były mokre wyprostowały sie , nie wiem czy ze strachu czy z powodu powstałego ładunku, zapach ozonu mieszał się z zapachem przypalanego drewna. Cała powierzchnia wody przykryła się białą mgłą która zniknęła po kilku minutach za sprawą deszczu. Czyli jednak piorun uderza drugi raz w to samo miejsce ?

 Przestało padać , ochłonąłem , spakowałem się i poszedłem powoli do domu, mógłbym jeszcze posiedzieć do zmroku ale wiedziałem że już raczej nic nie złowię a  swoją drogą było mi trochę zimno w przemoczonych ciuchach
Gdy wszedłem do domu zaczęła się inna burza....
 Wiesz jak się zaczyna taka burza ? Od wiatru trzaskanych drzwi, od chmur dymu papierosowego, od ulewy łez, od grzmotów pretensji po błyskawice przekleństw....
Ta burza jednak nie miała pozytywnego końca
Gdy następnego dnia zajechałem na parking pod blokiem poczułem się jak we włoskim filmie o żonach, zdradach i kochankach.Sąsiedzi mieli ubaw po pachy. Moja żona stała w otwartym oknie i przeklinając  wyrzucała na trawnik wszystkie moje rzeczy . Ja natomiast je zbierałem i pakowałem logistycznie do samochodu . Gdy już przestała wyrzucać bez słowa wsiadłem do auta i odjechałem. Nie czułem się winny i nie pękło moje serce. Już od dłuższego czasu nasz związek był wypalony i coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie . Mimo tego wszystkiego poczułem ulgę, jakiś cieżar spadł ze mnie , poczułem się lżejszy, poczułem że dopiero teraz jest koniec burzy...

Wtedy zaczął się inny czas. Moje mieszkanie z tygodnia na tydzień coraz  bardziej przypominało zaplecze sklepu wędkarskiego. Praca i ryby, ryby i praca . Nowi koledzy wędkarze . Nadrabiałem w szalonym tempie te wszystkie stracone lata, rozwijałem się . To na co przedtem nie mialem czasu lub pieniędzy nagle było w zasięgu ręki...

Ale potem zaczął się jeszcze inny piękny czas ....




Siedzieliśmy pod wielkim dębem na skraju lasu. Szczęśliwi, spokojni, nasyceni pocałunkami patrzyliśmy w dół na wielką dziką łąkę grającą pasikonikami , na mniejsze laski , na kępy brzóz . Ona  pokazała – tam, koło tej drugiej kępy brzóz będzie stał nasz nowy dom
- tam jest dzicz ale poradzimy sobie z nią
 - ale to dobrze , tak chcę
Przymrużyła oczy . A co byś jeszcze chciał ? Mogę ci dać wszystkie dzikie motyle, wszystkie ptasie głosy które tak lubisz , wszystkie zapachy kwiatów i ziół
 - wodę bym chciał, dobrze wiesz że żyć bez niej nie potrafię
 - a jak duża ma być ta woda ?
 - taka żebym ją poczuł, żebym mógł zamoczyć w niej nogi i położyć na niej dłonie , pieścić ją dotykiem, taka bym mógł karmić z ręki kolorowe ryby
 - więc zrobisz sobie wodę jaką będziesz chciał, miejsca jest dość , będziemy razem moczyć nogi i karmić piękne ryby
 - a jeśli ta woda będzie jednak  za mała żebyś ją mógł w pełni  poczuć wtedy pojedziemy nad inną większą  wodę gdzie nauczysz mnie jej dotykać

Wyczułem że od zachodu zbliża się burza . Nie mówiłem jej o tym, uwielbiałem siedzieć tu z nią dokąd się tylko da . Dopiero gdy zerwał się silny wiatr uciekliśmy szybko do nagrzanego jak piekarnik samochodu. Przypomniałem sobie wszystkie poprzednie burze , objąłem ją i ucałowałem , przytuliłem się mocno. Burza szarpała lasem , zalewała szyby samochodu a my napawaliśmy się jej majestatem i mocą aż do końca....


Zbudziło mnie coś . Ona spała wtulona we mnie , oddychała spokojnie, uwielbiam to.Nie wiedziałem że jestem w stanie tak ją kochać . Wreszcie mam swoją połówkę jedyną .Na jej śpiącej twarzy widać spokój , nawet leciutki uśmiech . Pewnie jej się śnią  motyle przy poidełku , może czuje zapach kwitnącego jaśminu
W domu cisza . Obok łóżka na dywaniku cicho pochrapuje pies . Słońce przebija się przez szparki rolet, zapowiada się piękny dzień . Nad wielką łąką przed domem wysoko śpiewa skowronek . Z oddali słyszę jakiś inny dźwięk który rośnie , zbliża się . Traktor ?
Dzwonek do drzwi . Wystartowałem razem  z psem , otworzyłem  i oślepiło mnie słońce .
Dzień dobry, pan kierownik pokarze gdzie mamy kopać ten  staw
Wybiegłem w samych bokserkach . Tu – pokazałem ręką . Wielka łyżka koparki  wbiła się w twardą ziemię ....
Tytuł: Odp: Burze
Wiadomość wysłana przez: Shreku82 w 12.04.2020, 16:38
Rewelacyjne opowiadanie
Uwielbiam je czytać

Wysłane z mojego Mi A2 Lite przy użyciu Tapatalka

Tytuł: Odp: Burze
Wiadomość wysłana przez: booohal w 12.04.2020, 16:55
Cudowne. Jak zazwyczaj :thumbup: :bravo: :beer:
Tytuł: Odp: Burze
Wiadomość wysłana przez: s7 w 12.04.2020, 17:34
Świetne :bravo:
Tytuł: Odp: Burze
Wiadomość wysłana przez: e-MarioBros w 12.04.2020, 18:50
Wątek z :fish:, stawami, wierzbą i burza nr1 ---> piękny ;D

Z "żoną" - horror :o
Tytuł: Odp: Burze
Wiadomość wysłana przez: Druid w 13.04.2020, 19:28
Dziękuję za miłe przyjęcie mojego opowiadania
Tytuł: Odp: Burze
Wiadomość wysłana przez: Tench_fan w 13.04.2020, 20:12
Gieniu.
"Pyszne" jak zawsze. :bravo:
Oczywiście nie mogłem sobie odmówić lektury - :thumbup: na Twoje konto. :)
Tytuł: Odp: Burze
Wiadomość wysłana przez: zbyszek321 w 14.04.2020, 08:42
Piękne :bravo: :bravo: :bravo: :bravo:
Tytuł: Odp: Burze
Wiadomość wysłana przez: andre1975 w 14.04.2020, 09:19
Super opowiadanie :bravo: :bravo: