Moja przygoda z wędkarstwem rozpoczęła się, gdy zobaczyłem jak starsi koledzy łowią małe karasie w mini-stawku na ogródku. Kolejny rok męczyłem ojca aby kupił mi wędkę. Doczekałem się ! Pierwszy upragniony kij bambusowy i wyprawy na ryby stały się faktem. Mogłem mieć wówczas 8-9 lat. Mam ten kij do dziś choć przez te 40 lat pełnił różnorakie funkcje, długo robił za ramię podbieraka, potem przeleżał w piwnicy, a ostatnio stał się kijem trzymającym siatkę do zdejmowania rójek z wyższych gałęzi. Tak … Tak … na pszczelarstwo też zapadłem, właściwie zaraził mnie teść i też jest to choroba nieuleczalna.
Wędkarska sielanka trwała długo, aż do ukończenia szkoły średniej, potem już niestety rozjazdy, ciągłe zmiany miejsc zamieszkania, wir cywilizacyjny uśpił chorobę. W końcu się ustatkowałem i gdy córki troszkę podrosły rozpoczęliśmy urlopowanie nad wodą. W takich warunkach to co uśpione – musiało się obudzić.
Od zeszłego roku – co prawda sporadycznie – ale bywałem na rybkach. Niedosyt jak i zapał są ogromne więc będę pracował nad intensywnością wypadów wędkarskich. Lubię wyjazdy rodzinne, ciesząc się obecnością bliskich, jak i te wypady w gronie zapaleńców. Sam - już teraz nie za bardzo – choć byłem raz i spotkałem fajnych ludzi.
Jeśli chodzi o samo wędkowanie to lubię wszystko (muchy i morza nie miałem okazji doświadczyć), spining, grunt i spławik zawsze były na równi.
Najbardziej lubię poznawać nowe miejsca, obserwować spokojną wodę tuż przed wschodem słońca z charakterystyczną mgiełką, potem szukać dobrego stanowiska, rozważać co i jak tu można osiągnąć.... przedłużam te chwile, aż w końcu zarzucam zestawy, siadam i czekam. Każde branie i każda rybka jest potem nagrodą i potwierdzeniem dobrych wcześniejszych decyzji
A jak za często biorą, to też nie lubię, w takich sytuacjach ostawiam jeden kij. Musi być trochę czasu na relaks. A jak trafi się fajny rozmówca, to lepiej żeby w ogóle nie brały.
Ryby zazwyczaj wracają do wody, a w zasadzie najpierw mają nadane imiona, potem są karmione, a następnie z namaszczeniem i czułym pożegnaniem są wypuszczane przez moje córki. Gdyby zobaczyły mnie jako oprawcę nad deską kuchenną – świat by się zawalił. Jeśli już naszłaby nas (mnie i żonę) ochota na świeżą rybkę, to musimy zbudować misterny plan – wycieczka żony z dziećmi to czas dla mnie, potem dobra historia dlaczego sam musiałem wypuścić ryby i kiedy byłem w sklepie po te, które jemy. Stwierdziliśmy, że nie warto zwłaszcza, że córki lubią i jedzą ryby ale tylko te ulubione sklepowe ...
Teraz muszę zdać egzamin i wyrobić nową kartę, bo szukając fajnych miejsc na wakacyjne wyjazdy rodzinne, to owszem, są z opłatami chwilowymi ale na wielu trzeba mieć również kartę wędkarską. Mam starą z lat 80-tych ale sprawniej będzie zrobić nową, jeśli więc któryś z kolegów z okolicy to czyta i może podpowiedzieć gdzie i kiedy uderzyć – będę wdzięczny.
No i przynudziłem, zatem
jeszcze raz
witam Was