A propos potrzeby zacinania. Myślę, ze spieramy się tu o nazewnictwo i troszkę inne aspekty. Zestaw samo zacinający nie oznacza, że ryba się nie wyczepia, więc w wielu przypadkach to co nazywamy zacinaniem, to jest nic innego jak szybka realkcja na branie i napięcie luźnej żyłki, aby rybie właśnie uniemożliwić uwolnienie się.
Chyba nikt nie myśli, ze karp zasysa przynętę, ssie ją jak landrynkę, a wtedy karpiarz zacina i następuje wbicie się haka. Ryba z taką siłą jak zasysa, tak i wypuszcza wodę, więc momentalnie wyczuwa cos podejrzanego. Najprostszą rzeczą jest sprawdzenie, ile razy karp połyka przynętę. U mnie zero. Normalnym więc jest, że skoro nie żuje przynęty jak gumy lub nie ssie jej jak cukierka, zacina się sam, my tylko reagujemy na innego rodzaju wskazanie brania. Bo czy karp ucieka z hakiem w pysku i jest odjazd, czy tez trzepie łbem nad zestawem, nie zmienia to faktu, że nastąpiło samozacięcie. Istotną rzeczą jak pisze Mirek, jest natomiast ciężar ołowiu czy koszyka, aby wbić spory, gruby hak do końca. Tak, małe ciężarki mogą sprawiać, że hak nie wbija się do końca w pewnych aspektach brań i ryba się uwalnia. Nie zmienia to jednak faktu, że następuje samozacięcie. Bez tego karp zawsze wypluwałby przynętę z włosem, a my widzielibyśmy to jako pojedyncze piki, przekazane na alarm z opóźnieniem do kilku sekund.