Autor Wątek: "Kiedyś to było"  (Przeczytany 2308 razy)

Offline Michał N.

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2 038
  • Reputacja: 666
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: Grajewo, Podlasie
  • Ulubione metody: waggler i feeder
"Kiedyś to było"
« dnia: 31.07.2020, 13:08 »
Większość z nas,jak nie każdy ,na pewno spotkał się z opowieściami wędkarzy,jak to kiedyś się łowiło,ile wiader ryb ciągało i jak łatwo było o coś większego. Pewnie słuchacie tego z politowaniem,a starsi ze łzą w oku,bądź tęsknotą,ale jak to w końcu na prawdę było ? Czy faktycznie ryby było dużo i dużej ?


Kiedy w jednym z tematów wdałem się w dyskusję z kolegą Lucjanem,napisałem,że wychowałem się tuż obok krainy jezior. Od dziecka jeziora były mi bliskie i mam to szczęście,że mój tata jest zapalonym wędkarzem. Moja pamięć sięga lat 90tych ,i jako że mieliśmy wielokrotnie kontakt z miejscowymi rybakami,chciałbym podzielić się jak to faktycznie wyglądało na podlaskich i mazurskich jeziorach.
Nie chcę wdawać się w politykę,to tylko wspomnienia nastolatka,który widział odłowy ryb.


Jeśli ktoś choć raz w życiu obserwował jak pracuje niewód i ma ksztynę etyki wędkarskiej,ten wie jaki to jest przykry widok. Dziesiątki ton ryb odławianych poprzez dwie duże łodzie i olbrzymią sieć. Sam parę razy widziałem ,jak ciągnik rolniczy miał problem z uciągiem takiej sieci.
 I co w takiej sieci było ? Masa,dosłownie masa leszcza ,płoci,okonia ,szczupaka. Sek w tym ,że o ile szczupaki były duże ,na prawdę duże,o tyle leszcz i płoć conajwyżej średnie. Od sztuki leszcza 0.5-2 kg. Uwierzcie,że próżno tam było szukać okazów. Tak zdarzały się potężne łopaty,ale mało. Płoć inny temat bo było jej dużo i dużej,ale głównie zdobyczą był leszcz.
Coś o karpiu. Wiecie,że w tamtych latach karp w sieci i na jeziorze,to była absolutna rzadkość ? Nikt nawet nie myślał o wpuszczaniu karpia do jeziora.


Teraz o samym wędkowaniu. Pomimo,że były lata 90 i 2000,u nas nadal era prl trwała. Leszczyny,teleskopy (azbestowe ?),tzw .konice - długie teleskopy ni to bolonki ni to co,strasznie ciężkie 7-8m. I co się poławiało ? Pare godzin i wiaderko podleszcza max do 1kg,ale raczej 300-400g,płotek ,płoteczek dużo krąpia. To nie były czasy okazów ani super połowów. To był czas mięsa. Dużo i szybko na byle co .
Nęcenie ziemniakami,zbożem,kukurydzą,czasem dawało większego leszcza i lina,ale jak tak porównam czasy,to dziś łowię większe ryby. Bezsprzecznie kiedyś było więcej szczupaka i to dużego. Tak samo okonia. Lina również było więcej,ale średniego.


Do czego zmierzam.
Ludzie traktują dawne czasy jako lepsze ,bo ryby było istotnie dużo,ale jakiej ?  O okazach nie było mowy. Wody nie były regulowane ,a dosłownie przeleszczone do tego stopnia,że ryba karłowaciała,uwierzcie,nie chcielibyście by to wróciło.


Temat jest ciekawostką,nie żadnym zapalnikiem. To są moje wspomnienia i prywatne uwagi. Nie oceniam dawnej i dzisiejszej gospodarki wodnej.

Offline Mosteque

  • Moderator Globalny
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 32 509
  • Reputacja: 1976
  • Płeć: Mężczyzna
  • MFT
  • Lokalizacja: Jaktorów
  • Ulubione metody: method feeder
Odp: "Kiedyś to było"
« Odpowiedź #1 dnia: 31.07.2020, 13:27 »
Tutaj masz wspomnienia:
http://tygodnikpiski.pl/2016/02/09/ponad-100-ton-leszcza-ze-sniardw/

Ja co rok byłem na Mazurach na wakacjach za dzieciaka. I pamiętam, co się tam, przepraszam, odpierdalało. Pamiętam też, ile było ryb, jak woda po prostu tętniła życiem. Pamiętam czasy, gdy okoń był uznany za chwast i odławiano go na potęgę, by karmić nim świnie. Potem się okazało, że "okonia lubię Niemce". I tak go już wybito. Szczupaki szły wszystkie na patelnię. Wszystkie. Te wielkie zawsze zabijane, by potem po raz enty stwierdzić, że taki duży to niejadalny. Kury zeżrą. Te małe po 20-30 cm też ok, "z patelni nie ucieknie".
Pamiętam pływanie łódką po siatach okolicznych kłusoli. Pamiętam wyprawy z przyszywanym wujkiem na łowienie prądem :facepalm:

Pamiętam... Qrwa mać...

Michał. Oskarżasz innych, m.in. Lucjana, że pisze, że nie ma ryb, a Ty przecież wiesz, że u Ciebie na jeziorach są. I sam robisz dokładnie odwrotnie - piszesz, że ryby są, bo je widzisz. U siebie je widzisz.
Przejedź się przez Polskę teraz, w wakacje, i zobaczysz przecudne jeziora przy miasteczkach albo pola biwakowe nad jeziorami... i gówno, ani jednego wędkarza. Dlaczego? Bo wiadomo, że będzie skubanie drobnicy. Każdy ma to w dupie.

Kilka lat temu byłem dwa tygodnie nad jednym z wielkich jezior nad morzem. 650 ha. Dwa tygodnie z pontonem i echosondą. Pływałem codziennie 3-5 godzin. Raz, RAZ widziałem na echu jedną większą rybę. Miejscowi mają tam takie platformy pobudowane pływające, z których łowią. Na kilka wędek. I jak ktoś złowi większego okonia, to jest naprawdę pełen sukces. Leszcz tam jest. Ale nie da się go złowić, bo woda gotuje się od ławic karypli po 10-15 cm. Dramat.

Podsumowując - tak, ryby są. Na zbiornikach, na których są. Są też takie, gdzie zostały przetrzebione przez kłusoli, legalnych kłusoli z sieciami i samych wędkarzy.

Nikt tutaj przecież nie wątpi, że u Ciebie na jeziorach ryby są. Ale tak jak my wierzymy Tobie, tak też musisz uwierzyć wielu z nas i nas zrozumieć. Bo wielu ma gówno pod domem, a nie rybne wody.
Krwawy Michał

Purple Life Matters

Offline Luk

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 22 687
  • Reputacja: 1981
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wędkarstwo rządzi!
  • Lokalizacja: Newark
Odp: "Kiedyś to było"
« Odpowiedź #2 dnia: 31.07.2020, 16:55 »
Ludzie traktują dawne czasy jako lepsze ,bo ryby było istotnie dużo,ale jakiej ?  O okazach nie było mowy. Wody nie były regulowane ,a dosłownie przeleszczone do tego stopnia,że ryba karłowaciała,uwierzcie,nie chcielibyście by to wróciło.


Temat jest ciekawostką,nie żadnym zapalnikiem. To są moje wspomnienia i prywatne uwagi. Nie oceniam dawnej i dzisiejszej gospodarki wodnej.

Na stronie IRŚ wspomniano odłowy zimą niewodem na Śniardwach bodajże, mowa o 1980 roku. Mieli problem z wyciągnięciem sieci, były tam leszcze o wymiarach olbrzymich, do 10 kilogramów, i to cała masa. To były jedne z ostatnich takich wyników...

Odnośnie degradacji wód. Ja nie uważam, że wiąże się to tylko z wędkarzami. Racjonalna gospodarka rybacka to produkt nie tak stary, wprowadzono ten system wraz z nowelizacją prawa w 1985 roku. I wg mnie od tej pory trwa wielkie drenowanie polskich wód. Co do karpia zaś, to w 2011 roku wprowadzono ograniczenia w jego zarybianiu, i w zależności od zbiornika i jego wielkości można wprowadzić od 2 do 5 kg kroczka na hektar. Przy odławianiu tego gatunku natychmiast po wpuszczeniu, okazuje się ze ryby ogólnie jest mało, i na mniejszych wodach wędkarze po prostu odławiają inne, cenniejsze gatunki. Szczupak to kolejny ważny punkt. Ta najważniejsza z ryb w ekosystemie ma bardzo małą ochronę. Zmieniono na przestrzeni kilkudziesięciu lat zaledwie wymiar ochronny z 40 do 50 cm, obniżono limity, stąd  jego populacja jest na fatalnie niskim poziomie praktycznie jak Polska długa i szeroka. Na Mazurach spowodowało to drastyczny wzrost populacji kormorana, który najnormalniej w świecie zastępuje szczupaka, jest  to samoregulacja. Gdy zimą jeziora zamarzają, często korrmoran 'rusza w Polskę', i jak gdzieś zawita na dłużej, robi spustoszenie. Ten ptak potrzebuje 0.4-0.6 kg ryby dziennie. Więc przy kilkudziesięciu tysiącach sztuk aż strach myślec co się wydarza. Ten ptak tez mocno zanieczyszcza swymi odchodami wodę, i można by rzec, że jest to pokłosie gospodarki racjonalnej. Która była niczym innym jak zrobieniem z wód naturalnych stawów hodowlanych. Projekt ogólnie nie wypalił i mamy wiele skutków ubocznych. Dla mieszkańców Mazur całkiem dotkliwe, jak brudna woda czy biorąca się stąd mała ilość turystów. Byłem dwa razy na Mazurach, w upalne lato za każdym razem, i kąpałem się tylko raz, skacząc z rowerka wodnego. Woda ma zły kolor, a w takim Ruciane-Nida czy innych miejscowościach wypoczynkowy wręcz jest odrażająca.

Kolejna sprawa to ilość rybaczówek jaka dawniej była. Wielu rybaków dbało o wody, jednak wraz z coraz trudniejszą sytuacją ekonomiczną, zwłaszcza po upadku PRL w 1989 roku, coraz bardziej drenowali zbiorniki na których operowali, naginając przepisy. Plajtę zaliczyło setki jak nie tysiące rybaków, teraz mamy zaledwie niedobitki. I to działające na krawędzi bankructwa. Według mnie każdy z rybaków przed zakończeniem działalności odbił sobie ile tylko mógł na rybach.

Dawniej też Polska była jednym z potęg w produkcji węgorza, kupowano larwy w tonach i zarybiano nimi wiele wód, stąd wielu z nas pamięta 'dawne czasy' i ilości tego gatunku. Ja sam potrafiłem za dnia złowić kilka sztuk na jednym jeziorze w województwie zielonogórskim, na zwykłego czerwonego robaka. Teraz, ponieważ węgorza przypływa do Europy coraz mniej, jego cena jest bardzo wysoka, i zarybienia nim są okazjonalne raczej. MIędzy innymi dlatego wielu rybaków zakończyło działalność, bo węgorz był główną rybą, na której się dużo zarabiało, z drugiej strony presję odczuwają inne gatunki, głównie szczupak. Na Mazurach węgorz wręcz był u rybaków walutą (wiadomo, inną była 'flaszka'), jeden mój znajomy pracował kilka lat tam jako pomocnik rybaka. Dostawał nie kasę, ale węgorze, które sam sobie odławiał i nimi handlował. Chyba nie muszę mówić, że taki system jest daleki od doskonałości...

Kolejny problem to operaty rybackie, jakie sporządza się raz na 10 lat. Przy kiepskim raportowaniu złowionych ryb bardzo często określa się zbyt małą 'kwotę' zarybienia, co jest przyczyną wybijania stad tarłowych (zbyt duże ubytki nie zostaja pokryte przez naturalne tarło i zarybienia). Gdyby byli jacyś dodatkowi ichtiolodzy w PZW, którzy wnosili by o poprawki w zarybieniach, byłoby lepiej. Ale nikt praktycznie tego nie robi. Na podstawie niedokładnych i zaniżonych danych wykonuje się zarybienia praktycznie wszędzie, i suma sumarum ryb ubywa każdego roku. Do tego w czasie klęsk jak susze i niżówki, powodzie, gdzie ryba ucieka z danego zbiornika lub w dużej części ginie, nie robi się żadnych poprawek do operatu. Mało kto jest zainteresowany tym, aby wydać więcej kasy na zarybienia. Ci co rządzą PZW nie myślą o tym jak zrobić aby było więcej ryby w wodzie, ale aby kasa się im zgadzała i starczyło na wszystko, zwłaszcza przerośnięte kadry. Rybaków też nie stać na dużo większe zarybienia. Ledwo przędą, więc nie ma się co dziwić, że zbiorniki się degradują. Bo założenia założeniami, a życie życiem. Jak rybak sprawi aby 'wyczarować' więcej kasy? Tylko jedna jest droga - na lewo odłowić lub zarybić mniejszą ilością, dając w łapę lub licząc na farta i niefrasobliwość urzędników.

Oczywiście należy o lipnych zarybieniach wspomnieć w szerszym ujęciu gdyż jak Polska długa i szeroka tutaj oszukiwano najbardziej. Konia z rzędem temu, kto odróżni 100 kilogramów kroczka lina od 200 kilo :) W wielu okręgach PZW nagminną taktyką było odłowienie ryby z jednej wody aby wprowadzić ją do innej. Znam z życia przykłady, gdzie ustawiano sieci na Odrze, aby zarybiać tym materiałem dane wody. I nie robiło tego tylko PZW, ale cwaniaczki, które umiały się ustawić i sobie takie rzeczy zapewnić, często stojący wyżej w hierarchii związkowej lub mających układy w gminie, powiecie czy jeszcze wyżej.


To wszystko sprawia, że bardzo trudno o dobre wody w Polsce. Do tego jeżeli będą unijne dotacje do rybactwa śródlądowego, możemy się spodziewać restytucji rybactwa. Najlepszym prezentem dla lobby rybackiego będzie upadek PZW i możliwość przejęcia związkowych wód. Grunt chłopaki mają gotowy. Polski rząd rozpatruje też możliwość przerzucenia rybaków morskich na wody śródlądowe, aby zrekompensować im straty jakie powodują zakazy odłowu kilku gatunków morskich (jak dorsz), z racji ich niebezpiecznie niskiego poziomu populacji. Unia na to kasę daje, więc można zakombinować.

Mamy najgorsze wody w Europie. Nie ma kraju, który by tak zdewastował swoje zbiorniki. Czy zrobili to tylko wędkarze? Absolutnie nie, bo wody rybackie są równie kiepskie. Doszło do tego, że na Mazury nie ma sensu jechać z wędką. W takiej Szwecji łowi się leszcze do 10 kilo, karasie pospolite mające do trzech, wielkie okonie, szczupaki, płocie. A u nas? Doszło do tego, że za okaz uważa się czupaka mającego 70 cm, a okoń powyżej 40 cm to już w ogle mega połów. Na zlocie WMH w Lubniewicach jeden wędkarz o mało nie 'umarł' ze szczęścia, bo złowił lina mającego całe 35 cm, dla niego to była ryba życia. Wtedy przeżyłem mocny szok, bo zrozumiałem czym taka ryba jest dla wędkarza z Polski.

Mógłbym tak pisać i pisać :)
Lucjan

Online Zbigniew Studnik

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1 035
  • Reputacja: 418
  • Płeć: Mężczyzna
  • No kill
  • Lokalizacja: Rybnik
  • Ulubione metody: feeder
Odp: "Kiedyś to było"
« Odpowiedź #3 dnia: 31.07.2020, 17:16 »
Ludzie traktują dawne czasy jako lepsze ,bo ryby było istotnie dużo,ale jakiej ?  O okazach nie było mowy. Wody nie były regulowane ,a dosłownie przeleszczone do tego stopnia,że ryba karłowaciała,uwierzcie,nie chcielibyście by to wróciło.


Temat jest ciekawostką,nie żadnym zapalnikiem. To są moje wspomnienia i prywatne uwagi. Nie oceniam dawnej i dzisiejszej gospodarki wodnej.

Na stronie IRŚ wspomniano odłowy zimą niewodem na Śniardwach bodajże, mowa o 1980 roku. Mieli problem z wyciągnięciem sieci, były tam leszcze o wymiarach olbrzymich, do 10 kilogramów, i to cała masa. To były jedne z ostatnich takich wyników...

Odnośnie degradacji wód. Ja nie uważam, że wiąże się to tylko z wędkarzami. Racjonalna gospodarka rybacka to produkt nie tak stary, wprowadzono ten system wraz z nowelizacją prawa w 1985 roku. I wg mnie od tej pory trwa wielkie drenowanie polskich wód. Co do karpia zaś, to w 2011 roku wprowadzono ograniczenia w jego zarybianiu, i w zależności od zbiornika i jego wielkości można wprowadzić od 2 do 5 kg kroczka na hektar. Przy odławianiu tego gatunku natychmiast po wpuszczeniu, okazuje się ze ryby ogólnie jest mało, i na mniejszych wodach wędkarze po prostu odławiają inne, cenniejsze gatunki. Szczupak to kolejny ważny punkt. Ta najważniejsza z ryb w ekosystemie ma bardzo małą ochronę. Zmieniono na przestrzeni kilkudziesięciu lat zaledwie wymiar ochronny z 40 do 50 cm, obniżono limity, stąd  jego populacja jest na fatalnie niskim poziomie praktycznie jak Polska długa i szeroka. Na Mazurach spowodowało to drastyczny wzrost populacji kormorana, który najnormalniej w świecie zastępuje szczupaka, jest  to samoregulacja. Gdy zimą jeziora zamarzają, często korrmoran 'rusza w Polskę', i jak gdzieś zawita na dłużej, robi spustoszenie. Ten ptak potrzebuje 0.4-0.6 kg ryby dziennie. Więc przy kilkudziesięciu tysiącach sztuk aż strach myślec co się wydarza. Ten ptak tez mocno zanieczyszcza swymi odchodami wodę, i można by rzec, że jest to pokłosie gospodarki racjonalnej. Która była niczym innym jak zrobieniem z wód naturalnych stawów hodowlanych. Projekt ogólnie nie wypalił i mamy wiele skutków ubocznych. Dla mieszkańców Mazur całkiem dotkliwe, jak brudna woda czy biorąca się stąd mała ilość turystów. Byłem dwa razy na Mazurach, w upalne lato za każdym razem, i kąpałem się tylko raz, skacząc z rowerka wodnego. Woda ma zły kolor, a w takim Ruciane-Nida czy innych miejscowościach wypoczynkowy wręcz jest odrażająca.

Kolejna sprawa to ilość rybaczówek jaka dawniej była. Wielu rybaków dbało o wody, jednak wraz z coraz trudniejszą sytuacją ekonomiczną, zwłaszcza po upadku PRL w 1989 roku, coraz bardziej drenowali zbiorniki na których operowali, naginając przepisy. Plajtę zaliczyło setki jak nie tysiące rybaków, teraz mamy zaledwie niedobitki. I to działające na krawędzi bankructwa. Według mnie każdy z rybaków przed zakończeniem działalności odbił sobie ile tylko mógł na rybach.

Dawniej też Polska była jednym z potęg w produkcji węgorza, kupowano larwy w tonach i zarybiano nimi wiele wód, stąd wielu z nas pamięta 'dawne czasy' i ilości tego gatunku. Ja sam potrafiłem za dnia złowić kilka sztuk na jednym jeziorze w województwie zielonogórskim, na zwykłego czerwonego robaka. Teraz, ponieważ węgorza przypływa do Europy coraz mniej, jego cena jest bardzo wysoka, i zarybienia nim są okazjonalne raczej. MIędzy innymi dlatego wielu rybaków zakończyło działalność, bo węgorz był główną rybą, na której się dużo zarabiało. Na Mazurach wręcz był u rybaków walutą, jeden mój znajomy pracował kilka lat tam jako pomocnik rybaka. Dostawał nie kasę, ale węgorze, które sam sobie odławiał i nimi handlował. Chyba nie muszę mówić, że taki system jest daleki od doskonałości...

Kolejny problem to operaty rybackie, jakie sporządza się raz na 10 lat. Przy kiepskim raportowaniu złowionych ryb bardzo często określa się zbyt małą 'kwotę' zarybienia, co jest przyczyną wybijania stad tarłowych (zbyt duże ubytki nie zostaja pokryte przez naturalne tarło i zarybienia). Gdyby byli jacyś dodatkowi ichtiolodzy w PZW, którzy wnosili by o poprawki w zarybieniach, byłoby lepiej. Ale nikt praktycznie tego nie robi. Na podstawie niedokładnych i zaniżonych danych wykonuje się zarybienia praktycznie wszędzie, i suma sumarum ryb ubywa każdego roku. Do tego w czasie klęsk jak susze i niżówki, powodzie, gdzie ryba ucieka z danego zbiornika lub w dużej części ginie, nie robi się żadnych poprawek do operatu. Mało kto jest zainteresowany tym, aby wydać więcej kasy na zarybienia. Ci co rządzą PZW nie myślą o tym jak zrobić aby było więcej ryby w wodzie, ale aby kasa się im zgadzała i starczyło na wszystko, zwłaszcza przerośnięte kadry. Rybaków też nie stać na dużo większe zarybienia. Ledwo przędą, więc nie ma się co dziwić, że zbiorniki się degradują. Bo założenia założeniami, a życie życiem. Jak rybak sprawi aby 'wyczarować' więcej kasy? Tylko jedna jest droga - na lewo odłowić lub zarybić mniejszą ilością, dając w łapę lub licząc na farta i niefrasobliwość urzędników.

Oczywiście należy o lipnych zarybieniach wspomnieć w szerszym ujęciu gdyż jak Polska długa i szeroka tutaj oszukiwano najbardziej. Konia z rzędem temu, kto odróżni 100 kilogramów kroczka lina od 200 kilo :) W wielu okręgach PZW nagminną taktyką było odłowienie ryby z jednej wody aby wprowadzić ją do innej. Znam z życia przykłady, gdzie ustawiano sieci na Odrze, aby zarybiać tym materiałem dane wody. I nie robiło tego tylko PZW, ale cwaniaczki, które umiały się ustawić i sobie takie rzeczy zapewnić, często stojący wyżej w hierarchii związkowej lub mających układy w gminie, powiecie czy jeszcze wyżej.


To wszystko sprawia, że bardzo trudno o dobre wody w Polsce. Do tego jeżeli będą unijne dotacje do rybactwa śródlądowego, możemy się spodziewać restytucji rybactwa. Najlepszym prezentem dla lobby rybackiego będzie upadek PZW i możliwość przejęcia związkowych wód. Grunt chłopaki mają gotowy. Polski rząd rozpatruje też możliwość przerzucenia rybaków morskich na wody śródlądowe, aby zrekompensować im straty jakie powodują zakazy odłowu kilku gatunków morskich (jak dorsz), z racji ich niebezpiecznie niskiego poziomu populacji. Unia na to kasę daje, więc można zakombinować.

Mamy najgorsze wody w Europie. Nie ma kraju, który by tak zdewastował swoje zbiorniki. Czy zrobili to tylko wędkarze? Absolutnie nie, bo wody rybackie są równie kiepskie. Doszło do tego, że na Mazury nie ma sensu jechać z wędką. W takiej Szwecji łowi się leszcze do 10 kilo, karasie pospolite mające do trzech, wielkie okonie, szczupaki, płocie. A u nas? Doszło do tego, że za okaz uważa się czupaka mającego 70 cm, a okoń powyżej 40 cm to już w ogle mega połów. Na zlocie WMH w Lubniewicach jeden wędkarz o mało nie 'umarł' ze szczęścia, bo złowił lina mającego całe 35 cm, dla niego to była ryba życia. Wtedy przeżyłem mocny szok, bo zrozumiałem czym taka ryba jest dla wędkarza z Polski.

Mógłbym tak pisać i pisać :)
Z ogólną diagnozą zgadzam się w 100 % z tym ,że między innymi dzięki temu forum rośnie świadomość wędkarzy (szkoda ,że tak wolno) i pojawiają się dzięki inicjatywą oddolnym wody perełki . Więc wydaje się ,że następuje wolna zmiana kursu i odbicie od dna. Choć zobaczymy co przyniesie czas. Tyle ,że nie wiem czy chce mi się na to czekać. Luk przekonałeś mnie tymi leszczami na 10 kg przeprowadzam się do Szwcji :P

Offline Mosteque

  • Moderator Globalny
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 32 509
  • Reputacja: 1976
  • Płeć: Mężczyzna
  • MFT
  • Lokalizacja: Jaktorów
  • Ulubione metody: method feeder
Odp: "Kiedyś to było"
« Odpowiedź #4 dnia: 31.07.2020, 17:27 »
To właśnie na powstających od kilku lat zbiornikach licencyjnych i nokillach rybostan powraca do tego, co było dawniej. One są dowodem na to, jak to wszystko wyglądało przed wprowadzeniem racjonalnej gospodarki rybackiej dewastującej wody. Oraz przed pojawieniem się w Polsce dobrego sprzętu, a także zanęt i przynęt. O czym wspomina też Michał na początku tego wątku.
Krwawy Michał

Purple Life Matters

Offline N3su

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2 229
  • Reputacja: 317
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: Sosnowiec/Newcastle
  • Ulubione metody: spinning
Odp: "Kiedyś to było"
« Odpowiedź #5 dnia: 31.07.2020, 19:46 »
Bo kiedyś to było. Ja pamiętam końcówkę 90, miałem ten fart, że w mojej rodzinie byli jedni z lepszych wyczynowców z tamtych lat. Więc miałem dość przyjemny start mam zdjęcia z ryb w wieku 5-6 lat kartę mam większą część życia 20lat w sumie to wędkuję odkąd, pamiętam. Mam przed oczami i pewnie z karton polaroidów ryb, jakie dane było mi złowić, jakie łowił mój dziadek jego brat.

Pamiętam swoje pierwsze kroki z tyczką 2001-2002 rok. Pamiętam, jakie choćby Świnki,klenie brzany i certy łowiło się na Skawie. Dziś ta rzeka po regulacjach w przy ujściowym odcinku jest niemal martwa. Jakie łopaty łowiło się w Przeczycach czy na Wiśle kolo Oświęcimia. Dziś co najwyżej masowo można łowić tam 40-50 a prawdziwe łopaty nie trafiają się już tak często. Pamiętam jak, wyglądała Sosina pod względem rybostanu i samej jakości wody. Do czego doprowadziło ciągłe zarybianie karpiem i coraz większą presją na tym zbiorniku.

Pamiętam każdego pięknego złotego karasia i lina którego było dane mi złowić. Dziś mimo wiedzy o ile tego drugiego łowie regularnie tak nie pamiętam, kiedy ostatnio złowiłem złotego 35+. Jak trafiam karaśia ,to niestety jest to zazwyczaj dorodny japoniec.


Wiem jak, na przestrzeni lat zmieniały się moje ulubione łowiska pod względem rybostanu i presji.

Znam łowiska, na których można zrobić super wynik, jak i też takie, które są obecne martwe i co najwyżej można tam złowić karłowatą wzdręgę albo karpia o ile uda się nam dopchać po zarybieniu.

Wtedy i dziś kwestią sukcesu jest odpowiednie dobranie taktyki pod dane łowisko.

Może to wspomnienia zakrzywiają nam obraz lat minionych. Jednak śmiem twierdzić, że do około 2005 roku o fajne ryby było łatwiej. Mimo braku tych super hiper technologi w powszechnym użytku . Przynajmniej osobiście tak to pamiętam. 

Offline Michał N.

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2 038
  • Reputacja: 666
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: Grajewo, Podlasie
  • Ulubione metody: waggler i feeder
Odp: "Kiedyś to było"
« Odpowiedź #6 dnia: 01.08.2020, 12:53 »
Forum to nie rozprawa sądowa,nikogo nie oskarżam. Napisałem jaka woda jest dla mnie rybna . Na pewno nie taka ,z dużą populacją skarłowaciałej ryby,ale jak już zaznaczyłem,temat jest ciekawostką. Mnie osobiście denerwuje,jak starsi z rozrzewnieniem wspominają wcześniejsze lata.
Przynajmniej dobre 10 razy oglądałem odłowy. Pewnie,że szkoda ryby. Najbardziej szkoda mi szczupaka i właśnie węgorza. Szczupaka,bo było go dużo i dużego,a węgorza,bo był w ogóle.

Wierzcie bądź nie,ale ja tamte czasy wspominam,jako ogromne ilości drobnicy ,żyletek dosłownie i podleszczy. Co też warto zwrócić uwagę,na jeziorze było dużo karasia japońca. Łowiło się go tak jak podleszczaki.

Dziś populację ryb na swoich jeziorach, mam drastycznie mniejszą. Czasy wiadra rybek minęły,ale za to można złowić ładnego leszcza,lina i płoć . Dla mnie to właśnie stanowi o rybności danego akwenu. Jakość nie ilość.

Offline MaciejK

  • Zaawansowany użytkownik
  • ****
  • Wiadomości: 269
  • Reputacja: 40
Odp: "Kiedyś to było"
« Odpowiedź #7 dnia: 01.08.2020, 13:57 »
A to nie jest tak, że teraz życie płynie szybciej i chce się mieć wszystko szybciej, więcej ? Tym bardziej, że nie ma praktycznie tajemnic sprzętowych w Internecie.
Ryby w moich  wodach są, ale nie ma tej cierpliwości, czasu i chęci przebijać się do nich. Ten rok jest bardzo nietypowy - u mnie na Krajnie. Wędkarzy mało, ryby nie biorą a są- widzę je, rozróżniam wielkości, nawet gatunki- dzięki elektronicznym oczom echosond. Co z tego, skoro nie biorą.

Przemiany w wędkarstwie.

Kiedyś było  o tyle łatwiej, że nie wjeżdżało na wodę 20 facetów z kompletem przynęt, zanęt. Zwykłe białe robale do zanęty dodane czynił z niej killera....Rybacy- no akurat ja nie mam złego zdania o nich u siebie, część wód moje koło ma od PGR ryb Ślesin- to jedyne wody gdzie jest sandacz. On nie wziął się znikąd, został wpuszczony i zaczął się rozmnażać. Ja widzę to trochę inaczej- wędkarstwo u nas jest procesem falowym- od czasów udostępnienia wiedzy w necie: od 2000r- karpiarstwo rządzi, masa sklepów, fora, biznesy. Tajemne receptury kulek itp. No i pojawia się presja karpia- ładowanie ich do naturalnych jezior wykańcza je. Fala opada około  2010. Ludzie sycą się karpiami, które no okazują się niezbyt wymagające- zwłaszcza te nierekordowe, z komercji. Poza tym to strasznie drogie się robi. Nie chcąc jeździć daleko nad wody i wydawać kroci na sprzęt a przede wszystkim nie mając tyle czasu na karpiowanie ludziska chwytają się feedera, metody itp. Znowu pogoń za królikiem, otoczka niczym z NASA- sprzęt, taktyka, technika... Równolegle od końca lat 90 tych rozwija się nurt spinningowy- tytuły gazety, filmy, przynęty, echosondy. To jest właśnie ta fala, która ma największy wpływ na kondycję zbiorników wodnych- drapieżnik, o ile żeruje i znajdziemy go nie jest trudny do złowienia. A to on jest regulatorem populacji białorybu, to przez brak niego woda jest mętna- od ryjącego w dnie białorybu. Bez wsparcia drapieżnikiem wody degenerują się. Kiedyś nie było tej wiedzy i techniki- teraz jest dostępna od ręki. Chcesz suma połowić vertem? Ok, nauczymy cię tego za 800zł z 3g. Chcesz połowić z przewodnikiem? On ciebie nauczy wszystkiego, co trzeba. Kiedyś mogłeś co najwyżej podpatrzeć kolegów na zawodach. Pstrągowanie? Nie ma problemu. Nie rozumiesz co pokazuje twoje echo za 10 tysięcy? Fejsbuk pomoże.

Rybacy.

No byli, odławiali, ale też i zarybiali. Węgorza w bród- szedł za dewizy na zachód. Ekonomia- nieznana mi, ale jak cała gospodarka planowa- gdzie zwykłe PGR w 90% były nierentowne, a pozostałe 10% miało na nie zarabiać - było normą. Stąd też i rybackie gospodarstwa moim zdaniem były różne pod względem wydajności i rentowności. No ale takie czasy, nikt nie rozliczał, dosypywał pieniędzy gdzie brakowało i się skończyło...Niemniej ryb było więcej, bo była jakaś opieka nad wodą w sensie tarlisk- czego teraz mało kto chyba pilnuje. Znajomy skarbnik mówił mi wprost- ZO nie chce wręcz niezależności kół( obręby ochronne tarlisk, własne działania na rzecz tarlisk) bo traci wtedy kontrolę nad kołem- w sensie pieniędzy na zarybianie, od których uzależnione jest koło.
Nie mówię, że rybacy byli zbawcami wód, ale organoleptycznie ryb było więcej. Więc jakaś zależność jest.
teraz koła są na rachunku ekonomicznym ,przy tak niskich składkach siłą rzeczy nie ma na zarybianie kokosów, bo przecież utrzymanie organizacji, koszty ochrony wód, koszty statutowe....

Mentalność.

Za komuny różnie z mięsem bywało - zwłaszcza w miastach, wędkowanie było sposobem na zwiększenie ilości białka w domu. Nic zdrożnego w tamtych czasach. Wiele przyzwyczajeń pozostało do dziś, niemniej zauważam, że nie tylko starzy wędkarze zabierają regularnie ryby. Internetowe oczekiwania, że jak dziadki, gumofilce, mięsiaże wymrą- i będzie ryby dla wszystkich- nie spełniły się.
Pokoleniowa zmiana wędkarzy wcale nie podchodzi do tego tak, jak co niektórzy by chcieli. Paradoks- ryba stała się droga i teraz podobnie jak za komuny - łowi się ją by była na stole.

Media.

Ogromna różnica- kiedyś było tylko WW, potem rozkwit prasy kolorowej , eksplozja wiedzy w Internecie- w różnych postaciach.
Do tego szybkość rozprzestrzeniania się informacji- najazdy Polski na wodę X pokazaną przez sklep Y - tego nie wytrzyma żadna woda. Presja wędkarska w krótkim czasie pustoszy wodę z drapieżnika,a to pociąga za sobą konsekwencję o których napisałem powyżej. To samo jest z innymi gatunkami, choć akurat tutaj zabranie z wody białorybu może być dla niej pomocne.....

Można się zmienić?
Można. Przykładem niech będzie B.Barton.
Kiedyś
10 i więcej  lat temu  fotki - pokoty leszczy od ludzi z całej Polski jeżdzącej na zanęcone stanowiska. Wędzone leszcze w paczkach po Polsce.... Filmy na lodzie dla widzów o silnych nerwach - jak to wyczytałem na jednym z wyczynowych for.  No ale to woda państwowa...choć od rybaków
Teraz- dzierżawa jeziora Przechlewskiego, twarde limity ilościowe  ryb i wędzone pstrągi z hodowli.... Bodzio z wędkarza stał się rybakiem- w sensie opieki nad wodą. No ale to jego woda, jest jej gospodarzem.
I to jest kierunek, który należy obrać. Male społeczności wędkarskie, fizyczne dbanie o wodę- w sensie ochrony, zarybiania ,prozaicznego sprzątania no i kontrolowania tego co wyjeżdża z wody.

Offline motov8

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2 021
  • Reputacja: 218
  • Płeć: Mężczyzna
Odp: "Kiedyś to było"
« Odpowiedź #8 dnia: 01.08.2020, 14:23 »
Dawniej ludzie nie wiedzieli jak łowić duże ryby. Pamiętam jak dziś jak w 2004 roku kupiłem kulki proteinowe z Pacific peche w Sosnowcu. 5 kg za 70 zł, totalny gips. Zanecilem, na drugi dzień siadłem. Brania karpi po 5-6 kg (zbiornik był około 3 lata po spuszczeniu wody i ponownym zarybieniem kroczkiem). Później ludzie się dowiedzieli i wybrali karpia. To samo na innych wodach, miałem takie perełki w częstochowskim, że jak pojechałem na noc to przez noc potrafiłem złowić karpia, leszcza, karasia itp i wszystko w rozmiarach, że dzisiaj tylko mogę pomarzyć.

Obecnie jedyny zbiornik na Śląsku, gdzie można połowić to DD. Ja już nie mam żadnych perełek. A moja rodzima woda zniszczona przez spływające szambo do rzeki i sumika. A był to jeden z lepszych zbiorników w katowickim, że przyjechałeś i zawsze zlowiles karpia :fish: Dzisiaj łowię tylko na wodzie licencyjnej, rewelacji nie ma, ale lepiej niż PZW, bo kasa idzie na ryby, a nie na pensje.

Offline Luk

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 22 687
  • Reputacja: 1981
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wędkarstwo rządzi!
  • Lokalizacja: Newark
Odp: "Kiedyś to było"
« Odpowiedź #9 dnia: 02.08.2020, 09:34 »

Teraz- dzierżawa jeziora Przechlewskiego, twarde limity ilościowe  ryb i wędzone pstrągi z hodowli.... Bodzio z wędkarza stał się rybakiem- w sensie opieki nad wodą. No ale to jego woda, jest jej gospodarzem.
I to jest kierunek, który należy obrać. Male społeczności wędkarskie, fizyczne dbanie o wodę- w sensie ochrony, zarybiania ,prozaicznego sprzątania no i kontrolowania tego co wyjeżdża z wody.

Zgadzam się, że kierunkiem jest decentralizacja, czyli danie kołom wędkarskim dużej niezależności w opiece nad wodami, z jednoczesnym konkurowaniem o wędkarza. Obecny system sprawia, że nie ma praktycznie znaczenia do jakiego koła się należy, bo łowić i tak można na wszystkich wodach okręgu. W ten sposób złe koła wciąż istnieją, gdyby musiały się starać o wędkarza, szybko nastąpiłaby weryfikacja.

Uważam jednak, że do tego wszystko zmierza. Przeszkodą może być obecne rozdawnictwo i wszechobecny populizm, bo już widać, że niektórzy wędkarze uważają, że im się należy i ktoś ma im dać. Zarybić, posprzątać, zrobić stanowiska i nie kontrolować oczywiście.
Lucjan

Offline Luk

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 22 687
  • Reputacja: 1981
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wędkarstwo rządzi!
  • Lokalizacja: Newark
Odp: "Kiedyś to było"
« Odpowiedź #10 dnia: 02.08.2020, 10:13 »

Dziś populację ryb na swoich jeziorach, mam drastycznie mniejszą. Czasy wiadra rybek minęły,ale za to można złowić ładnego leszcza,lina i płoć . Dla mnie to właśnie stanowi o rybności danego akwenu. Jakość nie ilość.

Nie za bardzo widzę tutaj jakąś poprawę :) Uważasz, że dawniej tego dużego leszcza nie było? Podobnie jak lina czy płoci? Przecież po tarle leszcza są masy narybku, kolejne pokolenia dorastają. Więc zawsze powinny być osobniki po 20, 30 , 40 i więcej cm. Zwłaszcza jak się ten gatunek odławia gospodarczo. To o czym piszesz, a wiec o mniejszej rybie, to wg mnie typowy przykład przetrzebienia drapieżnika. Pamiętajmy, że to nie stało się 10 lat temu ale miało początek prawie 40 lat temu. Do tego wysoka cena larw węgorza spowodowała mniejsze nim zarybienia, więc i rybacy przestawili się na odłowy innych gatunków. Wiadomo jakich - drapieżnik jest droższy niż karpiowate i jest na niego większy popyt.

Oczywiście gdybam, ale nie widzę jakby tego, że twoje wody są dobre, przynajmniej w moim pojęciu o ich zasobności. Bardziej skłaniałbym się ku temu, że łowisz o wiele skuteczniej niż dawniej. Na Tamizie brzany nie ma wszędzie, i ktoś kto łowi na miejscu z nimi może mówić, że Tamiza jest zasobna w ten gatunek, ktoś łowiący tam gdzie ich nie ma, będzie miał zdanie przeciwne. Jak jest więc prawda? 8)

Gdybyś łowił plecionką na sporym dystansie z 10-15 lat, to rozumiem, że można coś zaobserwować. Tutaj jednak powołujesz się na obserwacje tego co łowili rybacy, a teraz na to co ty sam łowisz. Więc można mieć pewne zastrzeżenia do wniosków formułowanych na takiej podstawie.

Najbardziej jednak nie pasuje mi teoria, że ryby są w Polsce. Mamy beznadziejne prawo i system gospodarki wodami, który się nie sprawdził i zaowocował skutkami ubocznymi, jak ilość kormorana czy zakwity. Do tego nie pomagają wędkarze, którzy biorą wciąż na potęgę i nie dbają o to, jakie możliwości ma dany zbiornik. Przez to ryb ubywa. Cały czas, nie zmieni tego kilka wód o które się dba. Gdyby no kill był powszechny jak w okręgu opolskim, byłoby lepiej, ale wciąż ponad połowa okręgów takich zbiorników nie posiada.

Warto też zerknąć na ochronę szczupaka w Polsce. Jest ona śmieszna po prostu. Ten gatunek powinien mieć specjalną ochronę i ścisłe limity. Nikt jednak tego nie wprowadza. Lobby rybackie zarabia na hodowli narybku szczupaka (oprócz karpia to nim najczęściej się zarybia) i zarybieniach (możliwość pozyskania tarlaków to okazja na zarobek) i swą siłę i przyszłość wiąże z rozmnażaniem tego gatunku. Gdyby no kill było powszechne, wiele ośrodków zarybieniowych splatowałoby. Więc mamy biznes zarybieniowy, o który lobby rybackie dba bardzo mocno, dlatego też idea wypuszczania ryb jest sprzeczna z interesem takiego IRŚ.

Celem gospodarki zrównoważonej nie jest aby w wodzie była spora liczba dużych ryb, ale aby zbiornik dużo produkował, czyli chodzi o wydajność z hektara. Klient nie jest zainteresowany kupnem takiego 8 czy 10 kilowego szczupaka czy 20 kilogramowego suma, ale rybami, które są w tak zwanym wymiarze handlowym. Dlatego należy zabiegać aby wprowadzono model wędkarskiej gospodarki wodami, w której nacisk nie kładzie się na wydajność ale na jakość właśnie.W UK jest bardzo widoczne które zbiorniki są najczęściej oblegane, i zależy to od wielkości ryb. Te z dużymi karpami, linami, brzanami pękają w szwach, i zarabiają bardzo dobrze. Dlatego aby turystyka wędkarska mogła się rozwijać, należy zerwać z obecnym modelem gospodarki wodami. Nie rozumiem w czym byłby problem, zwłaszcza, że wędkarze nie muszą łowić wszędzie.

I rzecz o której już wspominałem. Jak rybakom się dobrze wiedzie, to nie muszą mocno eksploatować danego zbiornika. Jednak jak nie wiążą końca z końcem, to wtedy bardzo często mają w nosie rozsądek i przepisy, tylko idą na całość. Przy dzisiejszych podwyżkach nie widzę za bardzo aby ta branża się rozwijała i miała przed sobą świetlaną przyszłość. Bardziej skłaniałbym się do tego, że to jej zmierzch. Wirus też nie pomaga, zwłaszcza, że będzie mało turystów, którzy nie będą kupować tylu ryb co zwykle (na Mazurach chociażby). Więc gdzieniegdzie może być dramatycznie.
Lucjan

Offline selektor

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 5 281
  • Reputacja: 1399
  • Lokalizacja: Catch & w Łeb & Realese on Patelnia
  • Ulubione metody: waggler method
Odp: "Kiedyś to było"
« Odpowiedź #11 dnia: 02.08.2020, 15:58 »
Oczyma wyobraźni już widzę jak Lucjan nie nadąża z gotowaniem bigosu na uspokojenie :P