Pamiętam jak dostałem pałę z polskiego, kiedy doszło do analizy wierszy Norwida, 'Fortepian Chopina' i bodajże 'Klaskaniem mając obrzękłe prawice'. Moja analiza nie za bardzo się spodobała polonistce, na dodatek kilka razy powiedziałem 'nie rozumiem', nie omieszkałem też lekko zauważyć, że Norwida zrozumieli dopiero potomni, więc chyba nie jestem osamotniony w swym odbiorze. Czy uczciwie mnie osądzono? Wg mnie bez poznania historii życia Norwida, momencie historii w jakim był kraj czy świat (zmierzch romantyzmu, zabory etc) oraz zamiłowaniu do poezji, trudno dokonywać jakiejkolwiek analizy. Dziś uważam, że pani Halinka Gajda zbyt surowo mnie osądziła a wręcz popełniła błąd i małą zbrodnię
Norwida w liceum nie rozumiały 4/5 uczniów, więc interpretacje takich wierszy to ściema, bazowanie na jakiś streszczeniach i tak dalej. Polonistka powinna pokazywać drogę do zrozumienia Norwida, nie zaś żądać jej ode mnie, wyrwanego z tamtej rzeczywistości całkowicie. Ja świetnie rozumiałem poezję Baczyńskiego, bo rozumiałem człowieka, Norwida ani trochę. Na dodatek uczyniono mi małą zbrodnię, gdyż zohydzono mi Norwida do tego stopnia, że na dźwięk jego nazwiska mam torsje
Do dziś pamiętam fragmenty jego dwóch wierszy i sam korzystam z kilku fraz, jak 'było laurowo i ciemno' na ten przykład
Od tego czasu mam inne podejście do sztuki. Jestem buntownikiem i po wierszach Norwida mam w nosie co ktoś mówi. Mnie się to podoba lub też nie, jakiś obraz, rzeźba, nie muszę słuchać kogoś, obcej interpretacji (no chyba, że jest potrzebna). Nie mam zamiaru walić ściemy jak moja klasa, wtedy w 1991 roku, udając, że rozumie Norwida, choć nie wiedziała o co chodzi. W jakiś sposób zamknąłem się na 'sztukę' często zwaną nowoczesną, bo nie rozumiem tego co chce przekazać mi jej autor. Jeżeli na czarnym tle nawalone jest ileś plam różnej wielkości i autor dzieła chce mi coś powiedzieć, to ja dziękuję za taki przekaz, wolę słowo pisane lub mówione. Nie trafia to do mnie i wietrzę w tym ściemę. Wolę bazować na tym co mi sie podoba lub też nie, bez tego całego bełkotu. Moja ex była fotografką, i czasami miałem do czynienia ze 'sztuką' i jej 'koneserami'. Na mój nos większość ludzi rozmawiająca o sztuce była jak moja klasa, udająca, że coś rozumie, bełkocząc jednak tylko z użyciem ładnych słów. Wtedy chodziło o to aby nie dostać złej oceny od nauczycielki, teraz zaś aby nie ocenili nas źle inni, aby komuś zaimponować. Jakiś dresiarz kupuje sobie złoty sygnet, nowobogacki luksusową furę, koneser sztuki zaś jakieś dzieło, o którym może rozprawiać godzinami. Chodzi o to samo, o to aby się pokazać, w przypadku tych 80% ludzi. Ja to rozumiem, bo jako wędkarz wiem, że każdy z nas chce też pokazać co dużego złowił, jakoś pochwalić się. Jednak nie trzeba do tego dorabiać ideologii.
I wcale nie jest tak, że nie rozumiem sztuki. Ja rozumiem ją na swój sposób, do tego nie wszystko musi nią być, nawet jeżeli tak chce autor dzieła. Czasem ciężko byłoby mi powiedzieć, co mi się podoba. Czy trzeba to nazywać słowami? Niekoniecznie
Mam też świadomość, że sztuka to gałąź przemysłu na swój sposób. Ciężko coś sprzedać za setki tysięcy dolców, jak się kogoś nie wypromuje, nie zbuduje tej całej otoczki...