Mój ostatni pobyt nad kameralną wodą komercyjną zaowocował nieprzyjemną ścinką ze starszym wędkarzem, który postanowił rozłożyć się ze swoimi klamotami i rodziną dosłownie 6,5 metra od brzegu mojego fotela (w ferworze awantury zmierzyłem
Na moją uprzejmą prośbę, żeby się nieco przesunął, gość nie raczył nawet odpowiedzieć, po czym zaczął regularnie zarzucać jeden ze swoich zestawów na moje zanęcone już poletko (w tej części zbiornika linia brzegowa układa się lekko w półkole i przy niewielkiej odległości między nami jego „na wprost” pokrywało się z moim). Kolejny raz zwróciłem mu uwagę, co zaowocowało tylko złośliwymi uwagami pod moim adresem, które facet rzucał głośno do siedzącej obok na kocu żony. Naturalnie wszystko słyszałem, w końcu nie wytrzymałem i kiedy gość n-ty raz wpierniczył mi swój zestaw w moje łowisko, ściągnąłem mu go swoim i po prostu odciąłem. No i się zaczęło.
Gościu najpierw wystartował z łapami, ale szybko porównał siły i postanowił zagrać poszkodowanego. Poczłapał do właściciela zbiornika, który przyszedł z nim na interwencję. Wyjaśniłem mój punkt widzenia, pokazałem gdzie siedzę, gdzie zasiadł dziadek, wspomniałem, że prosiłem o przesiadkę, apelowałem o niewrzucanie mi zestawu w pole. I wtedy nastąpiło najlepsze: właściciel wzruszył ramionami, powiedział, że to nie woda PZW i on nie musi przestrzegać RAPR, brzeg jest płaski, nie ma wyznaczonych stanowisk i że można u niego siedzieć nawet metra od siebie. A jak mi się nie podoba, to mam spadać, a nie niszczyć ludziom zestawy!
Oczywiście skorzystałem z tej uprzejmej rady i zwinąłem się z łowiska. Moja noga już na nim nie postanie, o co będzie zresztą tym łatwiej, że byłem jedynie gościnnie w okolicy. Pomyślałem jednak, że zapytam Was, jak reagujecie w podobnych sytuacjach? Czy naprawdę przegiąłem, reagując tak po chyba trzech olanych prośbach o niezakłócanie wypoczynku?