Jakby co, to za PRL-u często zarybiano solidnie, zwłaszcza zakładowe wody, od początku 2001 roku bodajże wprowadzono ograniczenia (poprawka do ustawy), wtedy też wiele wód można było zarybić zaledwie ilością 5 kg kroczka na hektar. Spowodowało to szybkie zmniejszenie się populacji karpia, potem gatunków innych, które odczuły presję, zaczęły się zmniejszać stada tarłowe. Na Śląsku było to szczególnie odczuwalne.
Naukowcy rybaccy nie rozumieją chyba do dziś, że zmniejszając zarybienia karpiem, spowodowali drastyczny spadek liczebności innych gatunków, zwłaszcza drapieżnika. Według mnie nie przemyślano do końca tego typu ograniczeń, zwłaszcza w ujęciu wód podlegających silnej presji wędkarskiej. Podobno okręg katowicki zarybiał karpiem wielokrotność tego co trafia dzisiaj do wody. Gdyby ktoś pomyślał, jaka presja jest na wodzie 20 hektarowej, lub chciał to uwzględniać, to wtedy można by zarybiać w całkiem inny sposób. Dziwi mnie również bezczynność tutaj władz okręgowych. Podobno Katowice mają sporo siana na koncie, jak widać zamiast siedzieć na kasie niczym kura na jajach, mogli zapłacić za jakieś badania, tak aby pokazać, że pewne wody można zarybiać silniej. I nie chodzi o wszystkie wody czy zaporówki, ale zbiorniki mniejsze. Bo tego brakuje obecnemu modelowi gospodarki rybackiej - elastyczności. Jakby ktoś naprawdę myślał tylko o jeziorach mazurskich i pod nie tworzył przepisy.