Stopień trudności mniej więcej jak wyciągnięcie sera z lodówki. No ale co kto lubi... Ja dziś polazłem z przystawką nad Wisłę. Pogoda przyjazna jak kapral na kacu, przewiało mnie, osty mam w gaciach chyba do tej pory, zjechałem na dudzie z jakiejś skarpy, ubłocony po pas. Jak zobaczyłem wodę, to nawet zanęty nie chciało mi się rozrabiać. Pomoczyłem robaki, brań nie było, dwa przypony zerwałem na jakichś balach. I jestem zadowolony. To pewnie równie dziwne, jak przyjemność z łapania karpiowego tucznika w miejscu, gdzie zanęty jest więcej niż wody...