Dla mnie najcenniejsza jest ta informacja (bo ona pokazuje sposób myślenia ludzi z IRŚ i o co w tym wszystkim chodzi - żeby zachować rybactwo śródlądowe za wszelką cenę: "Co zrobić, aby ryby słodkowodne częściej trafiały do naszego menu?"
Po pokazaniu przez selektora uwikłania niejakiego Tomasza Czerwińskiego w sporządzenie dokumentu na temat Zalewu Zegrzyńskiego, kolega Rybal zamilkł. Pojawi się prawdopodobnie z powrotem, gdy temat przycichnie, jako piewca "prawdy" rybackiej.
IRŚ jest instytutem naukowym, który zajmuje się rybactwem. Analizuje zatem wpływ rybactwa na ekosystem wodny, tworzy operaty dla rybackich użytkowników wód ( nieważne, że mogą być nimi wędkarze - trzeba wpajać opinii publicznej, że wędkarstwo to forma rybactwa). Jeśli jednak, miałoby się okazać, że rybactwo jest nierentowne, że jest niepotrzebne, a wręcz szkodliwe, a wędkarstwo to jednak nie rybactwo, IRŚ nie miałby racji bytu, bo nie miałoby czego badać (nie ma rybakó zawodowych, a wędkarze to nie są rybacy). IRŚ straciłoby przedmiot swoich badań. Należałoby go zlikwidować, skoro jego działalność byłaby bezprzedmiotowa.. Z tego właśnie powodu ludzie z IRŚ za wszelką cenę będą uzasadniali, że istnienie rybactwa niesie ze sobą same korzyści dla gospodarki, zaś wędkarstwo jest działalnością rybacką. To jest walka o byt i utrzymanie ciepłych etatów kilkudziesięciu osób. no chyba że zajęli by się hodowlą, ale to jednak trudniejsza praca, z bardziej wymagającym partnerem).
P.S. Panowie, konkurs: co zrobić, żeby więcej szczupaków, sandaczy, linów i karasi pospolitych trafiało na nasze stoły? Jeśli ktoś coś wymyśli, może wygra nagrodę stulecia IRŚ