Kolejna rzecz to 'płacę i wymagam'. W PZW powinno być jak w Czechach - ze masz do odpracowania pewną ilość godzin nad wodami, np. 20 w ciągu roku. Jeżeli nie chcesz pracować - płacisz ekwiwalent. DO tego muszą być limity ilościowe. I wtedy możesz wymagać. W obecnej sytuacji, trudno wymagać, bo samemu nie wkładasz tego co powinieneś jako członek PZW. Państwo dało wody związkowi nie po to aby na nich zarabiał, ale aby zorganizwoał wędkarstwo w pewnych ramach. I to pokracznie próbuje się robić.
Jest niby ten czyn, śmieszna kwota 32 zł (o. Katowice). Liczy się ludziom 4 zł za godzinę i mnoży przez 8 godzin do "odpracowania". Powinno być 8 godzin ale według średnich stawek w kraju. I za to opłacać ludzi. Jak się zamek zepsuje w siedzibie koła - wezwać ślusarza. Jak trzeba trawkę skosić przy zbiorniku - firmę od pielęgnacji zieleni. Jak jest brudno - zapłacić sprzątaczkę. Jak śmiecie wkoło łowiska - zapłacić pracowników niech zbierają. Za wszystko płacić. A na rybę zostawić to, co zostanie. Wtedy oczka zaspanych "stowarzyszeniowców", którzy są w letargu jeszcze i myślą, że są klientami, może się otworzą. Oni wszyscy myślą, że zarząd jest od pracy. Jakiej pracy ja się pytam? Zarząd jest od zarządzania. Zbiera się w ustalonych terminach i podejmuje decyzje istotne dla funkcjonowania koła. Kompetencje i obowiązki są z resztą ściśle opisane. Nigdzie nie wyczytałem o takich pracach jak zbieranie śmieci, mycie okien, wycieranie, zamiatanie, koszenie trawy, malowanie, remontowanie, palenie w piecu (zimą - w końcu ludzie opłacają to chcą mieć ciepło), i wielu wielu innych, które w ciągu tygodnia, miesiąca czy roku cyklicznie należy wykonywać. Powinna być opłata co najmniej 100 złotych lub odpracowanie 8 godzin, i z tych pieniędzy albo opłacać odpowiednich pracowników albo wypłacać stawki godzinowe (diety) członkom kół. I wcale nie piszę tego, z tego powodu, że chcę zarabiać, zdaję sobie sprawę, żę to może być kontrowersyjne. Uważam, jednak, że taka forma była by jedyną, która w sposób skuteczny sprawiła by, że pozostała część stowarzyszona w danym kole wędkarskim rzeczywiście brała by udział w jego życiu. I nie jest to istotne, że z przymusu. Skoro ktoś chce się stowarzyszać to niech weźmie też na siebie promil tej gorszej części działalności. Bo aktualnie wędkarze "opłacają" i mają wszystko w nosie. A to nie jest stowarzyszenie. Opłaty, śmiesznie małe jakby nie było w skali rocznej, wynikają właśnie z tego stowarzyszania. Jeśli czujesz się tylko klientem, płać stawki komercyjne, 20 zł/dzień wędkowania, rocznie 1000 zł. I gwarantuję, nagle albo zyskamy żywych i aktywnych członków koła, albo wody staną się żyzne i podobne do tych komercyjnych. Póki co wody mamy stowarzyszeniowe ze stowarzyszeniowym rybostanem, w dużej cześci kół czy okręgów działaczy towarzyszy (bez st), członków stowarzyszeniowych tylko pod względem opłat i mięcha z roszczeniem komercyjnym - no to daleko nie zajedziemy.
Nie będzie też nigdy dobrze pod względem należytej opieki wód, kłusownictwa, okradania wędkarza przez innego wędkarza. Bo jeśli ktoś nie czuje wspólnoty i współodpowiedzialności za pewne sprawy, za wody, za rybostan, to nigdy nie będzie kradzież ryby uważana przez niego jako zły występek, naruszenie jakiejś normy społecznej. Bo skoro stowarzyszenie, którego jest członkiem nic dla niego nie znaczy to też niczego bądź nikogo nie da się okraść. Zdaje się mu, że okrada system, coś, czego nie ma. I bez tej świadomości i poczucia wspólnoty, poczucia wspólnej pracy także poza przyjemnością z wędkowania - nie będzie raczej przyszłości dla PZW w formie jaka jest obecnie. Bo skoro stowarzyszenie staje się fikcją w pewnym momencie, przejmując rolę przedsiębiorstwa, to już nie możemy mówić, że coś dobrze funkcjonuje. A później dziwimy się, że w okręgach powstają etaty, ludzie są zatrudniani, działacze wypłacają sobie diety. No tak, bo skoro garstka ludzi przejmuje ciężar wspólnoty na swoje barki, to dlaczego też mamy się dziwić, że jest jak jest? Jedynie w kołach działacze od dawna traktowani są jak woły do roboty i nie dostają złamanego grosza za to, co robią, również biorąc na siebie obowiązki całej wspólnoty, całej społeczności koła. Na tym dole również, tej pracy, tej takiej najbardziej trudnej i wymagającej jest najwięcej. To nie tylko praca z członkami, z ludźmi, organizacja pracy koła ale też liczne zobowiązania wobec zarządu okręgu, który jako organ nadrzędny wymaga, wymaga, wymaga.
Napiszę jeszcze raz. Albo to działa jak stowarzyszenie albo jak komercja. Bo na komercji właściciel zarabia, Pani, która sprzedaje zezwolenie zarabia, gospodarz zarabia a cena za wędkowanie wynosi nierzadko kilkadziesiąt złotych dziennie, jeszcze bez prawa zabierania ryb. Jeśli więc robimy komercję, to ja jestem pierwszy, który podniesie rękę za. W końcu, jak tylu wędkarzy zapłaci odpowiednie stawki, które sfinansują wszystko i sprawią, że ryb będzie od groma - mogę się tylko uśmiechnąć.