Liny mają swoje ścieżki, którymi codziennie rano i wieczorem o określonych godzinach podróżują.
Nie raz czytałem, że nęcić te ryby sobie można do woli, a i tak się nic nie złowi, jeśli się nie będzie łowić o określonej porze na szlaku ich wędrówek.
Ktoś to potwierdzi, zaneguje?
Jak się nęci łowisko długotrwale, to ryby całkiem zmieniają podejście.
Gdy byłem młodszy i dysponowałem większą ilością czasu, to miałem przyjemność łowić liny na 6 metach, właśnie w nęconym długotrwale punkcie żwirowni.
Pamiętam, że celem były wtedy lipcowe łopaty. Gorąco było jak w piekle, ryba schodziła w dzień na głębinę i tylko tam brała.
Miejsce wybrałem dlatego, iż było niedostępne dla głodnego społeczeństwa i był tam kawałek brzegu na fotel i dwie wędki.
Absolutnie nie kierowałem się jakimś linowo/leszczowym doświadczeniem, chodziło tylko o głębokość i ukryty za drzewami plac.
Sypałem tam 5 dni gotowaną kukurydzą i pszenicą, wszystko zaprawiałem aromatem brasem od Marcela. Po tym czasie zjawiłem się tam bladym świtem, ryby zaczęły brać od pierwszego zarzucenia. Najpierw piękne leszcze, liniska, płocie, nawet zarybieniowe karpiki wchodziły. Pamiętam, że miałem pełne ręce roboty przez całe trzy dni, które tam przyjeżdżałem. Nie mogłem niestety robić nocek, bo w tym czasie pracowałem.
Zrobiłem w ten sposób wiele takich miejsc, prawie zawsze udawało mi się ryby przyciągnąć i dobrze się bawić.
Człowiek jednak jest naiwny, ma potem sentyment do takich łowisk i lata tam jak wariat jeszcze kila tygodni.
Niestety, bez regularnego nęcenia ten szał nigdy się nie powtarzał, owszem ryby brały, ale nie z taką intensywnością.
Jest też druga strona medalu
Na tej samej żwirowni, miałem miejsca, gdzie mogłem łowić liny, duże leszcze czy piękne płociska bez kilkudniowego nęcenia. Ja nazywałem to 'skrzyżowaniami'
One tam po prostu były, tam mieszkały, jak była dobra pogoda to brały.
Oczywiście nie w takiej ilości jak to wyżej opisałem, ale intensywność brań i rozmiar ryb był bardzo zadowalający jak na łowienie z lotu.
W nocy zaś, wszystko wywalało się tam na plecy, obligatoryjnie należało zmienić taktykę. Skrzyżowania pustoszały, liny i leszcze znikały, za to przychodziły tam wielkie miśki i gruby drapieżnik. Czasem leszcze wracały, ale te największe i brały bardzo delikatnie.
Dopiero o świcie, jako pierwsze meldowały się profesorki - nigdy nie zapomnę tych poranków nad żwirownią, dzisiaj to jest jak piękny sen
Panowie, nie odbierzcie tych moich doświadczeń jako pewnika, bo zdarzały się wyjątki, ale zazwyczaj dawałem radę.
To wszystko jednak pokazuje, że faktycznie ryby mają swoje rewiry, ale można je przyciągnąć żarciem w prawie każde miejsce na wodzie. Polecam każdemu spróbować regularnego nęcenia, to jest niewyobrażalne, jak takimi działaniami możemy otworzyć wodę.
Optymalnym rozwiązaniem, jest znaleźć skrzyżowanie i tam nęcić przez kilka dni - zakwasy na bicepsach i plecach pewne
Na koniec dodam, że te moje zmagania były już bardzo dawno temu. Najbardziej mi żal ryb, które mnie wtedy pokonały.
Dałbym dużo, aby przenieść się w czasie i wrócić do tych dni.
To był piękny okres w moim wędkarskim życiu, w taką podróż zabrałbym moje karpióweczki i grube żyłki