Na dłuższą metę takie odkrywki nie są złe... w końcu ten węgiel kiedyś się skończy, tak jak skończyła się siarka.
Nie, odkrywki są bardzo złe dla wód, powodują obniżenie się wód gruntowych bardzo mocno i podsychanie okolicznych terenów. Powstanie odkrywki to często śmierć dla wielu małych zbiorników.
A susza w Polsce jest i jeszcze lata będzie. Jeśli większość mniejszych rzeczek została wyprostowana i pogłębiona to jak jest deszcz to wszystko idzie szybciutko do Wisły i może być powódź a jak nie ma to jest susza bo poszło do Wisły. A ludziska się dziwują czemu tak jest.
W Polsce po powodziach postawiono na udrożnienie rzek, aby woda jak najszybciej spływała, podczas gdy wieu fachowców wskazywało, że wodę nalezy lokalnie zatrzymywać a nie się jej pozbywać. Chodzi o retencję naturalną. Do tego u nas wielu pobudowało swoje domy na terenach zalewowych, i domaga się później ratowania domostw. Gdyby prowadzono solidną politykę, to by takich numerów nie robiono, i takich zgód by nie wydawano, ale to Polska.
Ale najgorzej jest za PiS, ponieważ braki w inwestycjach postanowił rząd wyrównać pieniędzmi unijnymi, przeznaczonymi na 'ekologiczny transport' lub na zapobieganie suszy, co oznacza równanie rzek i lanie betonu. Nijak się to ma do realnej walki z suszą, a o ekologii nawet nie ma co pisać. Chodzi o wydarcie kasy na inwestycje, które niczego nam nie przyniosą, a i naszej kasy utopić się zamierza dużo (UE nie finansuje wszystkiego). Obecny rząd w nosie ma środowisko naturalne, najważniejsza jest kasa na lanie betonu. Nie było chyba wcześniej tak ordynarnej polityki, gdzie kosztem środowiska planowano robić pseudoinwestycje (pseudo, bo inwestycja to coś co ma się zwrócić i przynosić zyski/korzyści).
Obecnie zresztą mamy do czynienia z jakimś matrixem jeżeli chodzi o walkę z suszą. Bo wg rządu należy budować zbiorniki retencyjne. Tylko, że to jest tak naprawdę ochrona przeciwpowodziowa, i suszom to nie zapobiegnie, bo niby jak? Bez retencji naturalnej nie da to żadnych efektów praktycznie, bo zgromadzoną wodę musiano by skierować z powrotem do nawadniania. A wiadomo jak u nas będzie, nad zbiornikiem powstaną domy i hotele, i będzie się wymagać, aby zbiornik miał zawsze wodę i aby nie spuszczano jej zbytnio, zaś woda do nawadniania będzie zbyt droga aby rolnicy jej używali. Budowa przydomowych zbiorników to już jest głębsza pseudofilozofia, bo ja nie pojmuję w czym ma pomóc oczko wodne, które musi być szczelne, to znaczy mieć nieprzepuszczalne dno. Nawet jeśli skieruje się tam wodę deszczową, to nie jest to walka z suszą ale raczej z powodzią.
Walka z suszą ma polegać na odwróceniu melioracji, ponownym uczynieniu z wielu pól terenów podmokłych, łąk. Należy sadzić dużo drzew przy rzekach i ciekach, tak aby one też gromadziły wodę i zapobiegały jaj szybkiemu odpływowi, jednym słowem ma ona zostać w gruncie, nie zaś w zbiornikach. I więcej zrobią same bobry tutaj niż ci co leją beton.
A perfidią jest brak informowania ludzi, ile buduje się zbiorniki retencyjne. U nas budowa trwa średnio kilkanaście lat, do tego zbiornik musi się napełnić. To nie jest działanie doraźne, bo susza jest tu i teraz. To niesamowite więc, że mamy taki plan walki z suszą, który niewiele zmieni, a będzie kosztował masę kasy. To jakby komuś kogo boli ząb, robiono masaże lub akupunkturę, zamiast leczyć. Do tego należy wreszcie chronić środowisko a nie je regularnie niszczyć. Mamy fatalną jakość powietrza, na 50 miast najbardziej pod tym względem zatrutych w Europie, 37 to miasta polskie. A nie mamy miast mających po 6 czy 9 milionów ludności, jak Londyn czy Moskwa. Do tego smog oznacza problemy z układem oddechowym, z odpornością, co oznacza spore koszty leczenia milionów Polaków. Ale u nas się nie liczy takich rzeczy. Z drugiej strony wpadamy w skrajności, jak zaczynamy segregować odpady, to kosztuje to bardzo dużo, woda i ścieki też tanie nie są. Nie promuje się jednym słowem ekologicznych rzeczy, zachęcając do tego ludzi, wskazując jakie to niesie z soba korzyści. Winę za bardziej ostre przepisy zrzuca się na UE, podczas gdy wg mnie jest to sposobem na dowalenie ludziom kolejnego podatku czy na zwiększenie kolejnych opłat. Jaki sens ma prowadzenie takiej polityki, gdy z drugiej strony się środowisko niszczy? Ludzie mają płacić za zielone rewolucje, ale rząd może robić wycinki, demolować rzeki, osuszać połacie terenu nowymi odkrywkami. Nie idzie to z sobą w parze i kłóci się ze zdrowym rozsądkiem. Niestety, nie jesteśmy tu uświadomieni, stąd przyzwolenie na takie postępowanie. Do tego za cholerę nie chcemy się uczyć na błędach sąsiadów. Niemcy regulowali rzeki, teraz je renaturalizują, to znaczy w wielu miejscach przywracają ich poprzedni charakter. U nas natomiast stosuje się argumentację rodem z lat 60 i 70-tych ubiegłego wieku. Czyli wydać chcemy masę kasy na coś, co trzeba bedzie naprawiać, pompując kolejna masę pieniędzy. Tacy jesteśmy mądrzy i zajebiści.