Katmay super wypad
.
Rodzinne wędkowanie, to moje marzenie, niestety aby namówić moją małżonkę do wędkowania, to musiał bym wygrać w totka i płacić jej złotem i diamentami. Nadzieja jeszcze w dwóch synach. Z tego powodu ostatnio ze starszym ( 3,5 roku) byłem na rybach. Świadom tego co mnie czeka nastawiłem się na to, że tylko on będzie wędkował, chociaż swoją wędkę też zabrałem (przecież zawsze mogę się mylić), jak się okazało nie była potrzebna. Chcąc aby cała impreza trwała dłużej niż 15 minut , zaangażowałem młodego już w pakowanie się na wyjazd. Szybkie pakowanie, tj. 1,5 h w tym godzina negocjacji co musimy zabrać i w co ma się ubrać młody adept wędkarstwa, np. że kalosze to nie jest najlepszy wybór na upalny dzień. Ostatecznie przystał na to, że zabierzemy je do auta tak na wszelki wypadek.
Po dojechaniu nad wodę przystąpiliśmy do przygotowania zanęty. Jest to jedna z ulubionych, przez mojego syna, czynności jakie robimy podczas wędkowania. Po przygotowaniu
"jedzonka dla rybek" wg tajnych przepisów 3,5 letniego mędrca, który wszystko wie lepiej, przystąpiliśmy do zmontowania bata, którym miał łowić. Ta czynność nie była zbyt zajmująca dla mojego partnera, więc zajął się dalszym dopracowywaniem zanęty. Zaczynamy łowienie. Po krótkim instruktarzu, że lepiej nie uderzać kijem w wodę podczas zarzucania przystąpiliśmy do nęcenia. Młody wędkarz wbrew moim sugestiom obrał własną taktykę nęcenia "rozproszonego" z naciskiem na nęcenie linii 30 - 50 cm. Po nęceniu czekamy na rybę, czas szybko biegnie i po 1 minucie, 16 sekundach młody oddaj mi kij do trzymania, a sam zabiera się za ponowne nęcenie. Pełen wiary i nadziei na sukces przez chwilę straciłem czujność i skupiłem się na spławiku, wyrwał mnie z tego stanu szelest gałęzi drzew znajdujących się za mną. Jak się okazało powodem tego był mój syn biegający z trzy metrowym podbierakiem. Zapytany o to co robi, odpowiedział, że musi skosić trawę. Prośby i błagania o to by odłożył podbierak nie odniosły skutku, na szczęście byłam przygotowany na to i skierowałem uwagę syna na prowiant, który ze sobą zabraliśmy. Po tradycyjnym posiłku tj. herbata się wylała, kanapka upadła,
-zrób jeszcze jedną
-proszę,
- nie, już nie chcę,
wróciliśmy do łowienia, tzn. ponownego nęcenia. Gdy w wiaderku z zanętą ukazało się dno syn zarządził odwrót i powrót do domu.
Podczas pakowania młody wędkarz pokazał mi jeszcze węzeł jaki można zrobić na zestawie, którego nie da się rozwiązać.
Uwielbiam te wspólne chwile z moim synem. Chociaż wypad nie do końca się udał, bo nic nie złowiliśmy to był to bardzo dobrze spędzony czas, który dał mi wiele radości.
Cieszę się każdą taką chwilą bo wiem, że to szybko minie.
Przepraszam za off topic, ale zdjęcia kolegi z córkami tak mnie jakoś natchnęły i poczułem silną potrzebę podzielenia się tym z Wami. Jak coś to temat można usunąć albo przenieść.