Widzę, że i w tym temacie, nasz nowy kolega forumowy postanowił trochę "namieszać".
Wątek poboczny jest dla mnie ciekawy i interesujący, bo w ubiegłym roku sam odbyłem ciężką rozmowę na ten temat z własnym ojcem, wędkarzem starej daty.
Czy ja jestem bez winy? Jestem tym, który nigdy ryby nie zabrał? Oczywiście, że nie.
Z biegiem lat i z coraz większym problemem ilości ryb w wodach, zacząłem naturalnie zmieniać swoją postawę. Aktualnie nie widzę nic złego w tym, by zabrać do domu karpika "handlówkę" czy 2 leszcze z 20-tu, które złowiłem. Czy to robię? Nie bardzo. Zabieram ze 2-3 karpie w sezonie, żeby podlizać się teściowej
Dla siebie nie. Ja tego nie jadam, nie smakuje mi, córka ryb prawie wcale nie chce, chyba że pstrąga upieczonego na grillu lub w piekarniku, a i to nieczęsto. Smaczne ryby typu okoń lub sandacz, to taka rzadkość i taki żal by uśmiercić, że w ogóle nie wchodzi to w grę. Zabierać dla sąsiada?
Po gehennie, jaką przeszedłem z tatą, przyznał w końcu, że były takie czasy, że jednak nie przelewało się w domowym budżecie, że ryba to była okazja na to, by zjeść coś porządnego. Przyznał też, że na okazji się jednak nie kończyło, tylko często przekraczało to granice rozsądku- mrożenie, marynowanie, rozdawanie. Stwierdził, że nikt wtedy o tym nie myślał, każdy tak postępował, nie widział w tym nic złego.
Nie wiem czy takie stwierdzenie, to próba obrony, czy też ma głębszy sens. Są jeszcze pobąkiwania o regulaminie, limitach i wymiarach. Nigdzie jednak nie pisze, że jeśli lin bierze to musisz zabrać 4 sztuki.
Podpada mi mocno ta "linia obrony", bo nasz forumowy Wiesiek, opowiada zupełnie coś innego na temat rybostanu, zabierania ryb i jego postępowania względem nich wiele, wiele lat temu. Kto jak kto, ale Wiecho na ten temat może coś powiedzieć, bo zna i pamięta jeszcze doskonale czasy, gdy w każdej kałuży pływały piękne ryby.
Zresztą zabieranie ryb z kanału gliwickiego, czy też Dzierżna, moczenie ich w mleku przez tydzień, żeby je potem zeżreć, też obala teorię ciężkich czasów i trudów życia.
Po co te moje wypociny?
Czuje się urażony i obrażony tym co wypisuje Tommy.
Sam był jednym z tych, którzy plądrowali wody (tak, plądrowali), i nawet raczył się tym pochwalić. Obecnie jest tym, który chce osądzać i nauczać, nas- młodszych. Jednocześnie narzeka na kiepski rybostan wód, zapewne obwiniając wszystko wokół, nie siebie.
Z politowaniem pisze o łowieniu na komercji, sam będąc jednym z tych, którzy pośrednio nas na te komercje wygonił, zabierając ryby poza własne potrzeby z łowisk ogólnodostępnych.
Komentarz odnośnie cennika ryb na komercji chyba nie wymaga większej dyskusji.
Zgodzę się z tym, że pojezierza spustoszyli rybacy, ale nie byli sami. Wędkarze, to równie skuteczni łowcy, a może i skuteczniejsi.
W okolicy gdzie ja mieszkam wody jest ogrom, potężne zalewy i zaporówki, głowa mała. Rybaków tu nigdy nie było. Warto dodać, że w okresie, gry kopalnie prosperowały, zarybiano na potęgę. I co? Nic... pustynia. Pojedyncze, spore ryby, które wytrwali łowcy potrafią namierzyć i tony skarłowaciałej drobnicy.
Oczywiście, każdy mógł zbłądzić, nic nie stoi na przeszkodzie by uderzyć się w piersi i stwierdzić, że jednak źle się postępowało i mogło to postępowanie mieć wpływ na czasy obecne.
Temat i dyskusja jest bardzo dobra i potrzebna. Chętnie poczytam, jeśli rozwinie się dalej. Przydadzą się też jakieś argumenty, ale nie w stylu "kiedyś to było wspaniale..." lub też "jestem starszy, to mam rację..."- te wyjątkowo mnie drażnią