Ja dodam od siebie, że RAPR przede wszystkim powinien być uwzględniany na poszczególne wody. Powinno się skończyć raz na zawsze z jednym regulaminem dla wszystkich wód, to jeden z 'kwiatków' myśli naukowej z Olsztyna. Duże zbiorniki mają dużą zdolność 'produkcyjną', małe zaś małą. Więc w przypadku takiego jeziora 300 ha lub 3000 ha ilość zabranego leszcza może być dużo, dużo większa niż w przypadku wody do 30 hektarów powierzchni. Dlaczego też żaden naukowiec rybacki nie uwzględnił, że są takie rzeczy jak 'szczególne warunki', i trzeba zarybiać mocniej w pewnych sytuacjach. Podczas niżówki w 2015 i 2016 wiele gatunków, zwłaszcza na rzekach się nie wytarło lub wylęg nie przeżył, do tego duże osobniki 'trafili' wędkarze (ryba zgrupowała się w głębszych miejscach). O kant tyłka można rozbijać wszelkie limity w takich sytuacjach, gdyż należy rybie dać się odrodzić, wspomóc zarybieniami. No ale ryby nie są własnością PZW, te tylko dzierżawi wody...
Jestem za tym, aby każdy okręg wyznaczał własne warunki, ale nie oparte głównie na życzeniach wędkarzy, ale na logicznej gospodarce wędkarskiej, której zadaniem jest odbudowa stad tarłowych i 'chów' ryb w związkowych wodach, tak aby było jej 'dużo'. Wędkarze muszą rozumieć, że nie może być jednego regulaminu na Polskę, jeżeli już to odnoszącego się do podstawowych zasad wędkowania. Każdą wodę należy traktować inaczej. Taki przykład. Tutaj piszecie, że nie powinno zabierać się drobnej ryby do 5 kg dziennie. Jednak wiele wód jest pełna drobnej ryby, i tutaj zabieranie jak najbardziej jest wskazane, po prostu wspomagamy działanie drapieżnika w ten sposób, można usuwać gatunki niepożądane jak karasia srebrzystego. Wszędzie jednak musi być odpowiednia opieka ichtiologiczna.
I tutaj jest ciekawa sprawa. Zadajmy sobie pytanie ilu ichtiologów zatrudnia PZW. Czy nie lepiej rezygnować z ośrodków zarybieniowych na rzecz ichtiologów właśnie? Po co nam tyle okręgów? Jeżeli zmniejszymy ilość siedzib, prezesów, sekretarek i całej tej machiny zżerającej pieniądze, wtedy można zatrudnić ichtiologów. To oni powinni opiekować się wodami i na każdą z nich szykować oddzielny regulamin i limity. Wspierali by też ochronę wód, dokonując kontroli co jakiś czas, pozwalający im orientować się co z daną wodą się dzieje. Takie sprawdzenie 30 wędkarzy nad zbiornikiem może dać bardzo dużo informacji. Wtedy można na przykład określić gdzie się trze ryba i na jak długo dane miejsce wyłączyć z wędkowania. Nie wędkarz Mieczysław z Franciszkiem to ustalą, ale osoba znająca się na rzeczy.
W UK, należąc do klubu, mam dostęp do kilkudziesięciu wód, w takim Farnham AS. Co roku dostaję grubą książeczkę, z opisem każdej wody i dodatkowymi regulaminami dotyczącymi każdej z nich. Dlaczego w Polsce wszystkie wody traktuje się w jednakowy sposób? Aby wędkarzowi było 'łatwiej'? Aby PSR i SSR miały mniej przepisów do 'wkucia'? No właśnie... Górne i dolne wymiary, limity - to wszystko musi być częścią większej reformy. Bo jeżeli nie ma kontroli nad wodami, to jak uzyskać w ogóle jakieś wyniki?
Póki co można wnioskować o zmiany w RAPR, zwłaszcza warto domagać się górnych wymiarów ochronnych. Jednak ogólnie to trochę jest robione na 'łapu-capu'. Z drugiej stronie warto pomyśleć o przepisach których zadaniem jest ochrona drapieżników. Mam na myśli konieczność posiadania przez wędkarzy odpowiednich narzędzi do wyhaczania. Karpie, liny czy leszcze nie są tak ważne jak szczupak. To wstyd, że PZW nie ma żadnych przepisów tutaj. Bo zakazy związane z zabieraniem to jedno, przeżywalność po złowieniu to całkiem inna sprawa. Masa wędkarzy nie ma zamiaru cackać się ze szczupakiem po złowieniu, aby 'uratować' przynętę lub kotwicę, uszkodzą rybę tak, że ta szans przeżyć nie ma wielkich. A to jest bardzo delikatny gatunek.