Tak naprawdę to niewiele wiemy o naszych łowiskach, zwłaszcza o rzekach. Gdyby była wiedza o stanie ichtiofauny, można by prowadzić odpowiednią gospodarkę, chronić, dbać o zimowiska i tarliska, zarybieniami odpowiednio skorygować pewne rzeczy. A tutaj jest ciemność ciemna. Błądzimy we mgle.
Zastanawia mnie jak to się stało, ze PZW samo nie używa rejestrów połowowych do analizy wód i do jakiś badań, prac. Na przykład gdyby na takim Bugu stwierdzono problem z ilością leszcza, to wtedy można odpowiednio działać, motywować pewne posunięcia odbudową jego populacji. Wędkarze mieliby podane czarno na białym co trzeba zrobić aby było lepiej. A tu nic, zero. Rejestry praktycznie nic nie kosztują a są idealnym źródłem informacji. Jak można z tego nie korzystać? Jak jakiś oszołom z okręgu może mówić podczas zdawania rejestru, że nic z tym nie robią i jest to bezsensowna robota? To jakby małpie dać prowadzić autobus, kto takich ludzi tam wybiera, co to za kandydaci?
Naprawdę, można zabierać i mieć rybne wody, trzeba jednak mieć umiar i rozsądek, rozumieć, że nie można zjeść jabłka i dalej go mieć. NIestety, tak to jest jak nieudacznicy kierują związkiem wędkarskim.