Myślę, że spokojnie można przyjąć, że z połowa naszego społeczeństwa to troglodyci, co uważają, że jak nie moje, to niczyje i można obsrać.
Rok albo dwa lata temu byłem nad pewnym wyrobiskiem, w sieci opisane jako błękitne wody, czy jakoś tak, nie chce mi się szukać. W każdym razie - Panowie, to był kawałek raju na ziemi. Miejsce jak wycięte z jakiegoś obrazka i podkolorowane jeszcze w Photoshopie. Woda błękitna i przezroczysta jak w jakiejś lagunie, wokół lasy na skarpach pionowych. Cud natury.
A potem wchodzimy do środka. Wszędzie sterty śmieci. Wory całe, stosy... A w miejscach, gdzie można rozłożyć kocyk nad brzegiem... wysypiska zwykłe. A pomiędzy tymi stertami ludzie się opalają na kocykach, grille rozłożone. A butelki, opakowania, wszystko... za siebie. Do tego na wąskich dróżkach między takimi miejscami nasrane. Normalnie ludzie się opalają i grillują, a 5-10 metrów dalej srają na środku ścieżki. To jest Polska. Byłem tym przeżyciem potwornie zdruzgotany.