Wybaczcie lekki OT, jeśli to nie ten dział.
Otóż, wybrałem się ostatnio nad wodę. Nie na ryby, lecz właśnie nad wodę, z samym świeżo zakupionym kijem brzanowym, kołowrotkiem i torbą z akcesoriami. W planach miałem jedynie sprawdzenie, jak się rzuca nową wędką, próbę dopasowania obciążenia do uciągu na rzece w tym miejscu, nie wziąłem więc ze sobą nawet żadnych przynęt ani zanęt. Po prostu suchy test na wodzie
I nagle pojawiają się nad rzeką panowie z PSR. Bardzo kategoryczni.
Dokumenty do kontroli. OK, podaję.
Co pan robi? Wyjaśniam.
A w ogóle to dlaczego pan łowi teraz brzany?
Tłumaczę, że nie łowię, tylko sprawdzam kij. Mówię, że nie mam nawet haczyka na zestawie, tylko sam koszyk zanętowy zabezpieczony na końcu, wypchany gliną i piaskiem z brzegu.
Facet z PSR na to: - To nie dowód, że pan nie łowi teraz brzan, bo mógł pan właśnie zerwać zestaw. Będzie mandat.
Ostatecznie obyło się oczywiście bez mandatu, bo nie miałem przy sobie żadnych ryb, naprawdę nie miałem żadnych przynęt ani zanęt, zestaw był nieuzbrojony, a ja odmówiłem przyjęcia bloczka i faceci musieli sami zdawać sobie sprawę z tego, że jadą po bandzie.
Ale niesmak pozostał. Do tej pory byłem gorącym zwolennikiem wnikliwych kontroli PSR nad wodą, bo zakładałem, że ścigają kłusoli i mięsiarzy. Po tej przygodzie już nie będę tak dobrze nastawiony.