Sławku, ja od wielu lat zamawiam sobie u rolników warzywa, czyli rolnik konkretnie sieje dla mnie zamówione warzywa, które co jakiś czas odbieram (owoce mam swoje, winogron na wino też mam swój – przydałaby się jakaś tylko bimbrownia), ryby łowię na święta i imprezy sam (to znaczy wnuki łowią a ja tylko płacę), ale znam te ryby, bo czasami właścicielowi pomagam nimi zarybiać.
Twój pomysł jest całkowicie poprawny i rzeczowy a wnioski słuszne.
Julio, i o to chodzi. Brać rybę z umiarem i domagać się zarybiania, bo na to płacisz (prócz karty za zarybianie też się składasz). Narybek wbrew pozorom jest tani, a wzrost ryb darmowy.
Kiedyś będąc w pewnym województwie i widząc zarybianie pytam:
- Czym zarybiają,
- a oni – płocią.
- Po co tutaj płoć, kiedy jest jej tutaj masa i do tego mała, bo chyba karłowata?
- Na zawody – odpowiedzieli – rozkładając znacząco ręce.
Czyli nadal jest tak, że dostaje prezes/zarząd koła „prikaz” i musi go wykonać. Nie liczy się wędkarz i znajomość wód przez wędkarzy (wędkare doskonale wiedzą ile jest ryb w danym zbiorniku i jakie ba, niektóre ryby mają nawet swoje imiona).
Dzięki wędkarzom i ich fachowości można świetnie zarządzać danym okręgiem. Ale pierdzistołki rządzący zza biurka mają to w dupie. Kolega wyprodukował płoć, to masz brać płoć i nią zarybiać i zamknąć dziób.
Michale, śledź bałtycki ma całą tablicę Mendelejewa…