Grzesiek, dla wymienionych przez Ciebie powodów, też uważam, ze warto wypełniać rejestry. Nie daję sobie jednak rady z wytłumaczeniem naukowców rybackich, którzy chcą abyśmy to robili.
Przede wszystkim każde łowisko kontrolowane musi mieć jakiś system określania stanu rybostanu, jego ilości, analizy gatunkowej. Bardzo łatwo zaburzyć równowagę w wodzie. I wg mnie praktycznie każde koło, rejestr mieć musi. Bez tego nie da się funkcjonować, przecież nie może być tak, ze przyjedzie Zenek z Mietkiem, i we dwójkę złowią po 30 karpi 1-2 kg i je sprzedadzą, bo nie ma limitów. Trzeba prowadzić ewidencję. Albo, ze będzie się co roku zarybiać taką ilością, ze zabraknie tlenu i ryby zimą padną. Trzeba mieć umiar - czyli wiedzę, ile ryb jest. Rejestr to najlepsza i najtańsza z metod.
Problemem jest jednak pitolenie o rejestrach, jeżeli nie ma to żadnego wpływu na dane wody. Naukowcy chcą sobie robić badania, pisać prace, powymądrzać się, aby zyskać tytuły. Absolutnie zaś nie ma przełożenia na to, ze ktoś analizuje wyniki i działa z szybkością miesięcy, roku. Wtedy to traci sens. Nawet pokusiłbym się o teorię, że strzelamy sobie w stopę, bo naukowcy, pałający miłością do rybaków i niechętnie patrzący na wędkarzy, mogliby mieć więcej informacji pozwalających im na restytucję rybactwa. Jeżeli zrozumiemy, że hodowlane ryby morskie uznano za mało zdrowe, zaś śródlądowe za pełne wartościowych substancji, to może być tak, ze rybacy powrócą w wielkim stylu. Naukowcy się dogadają z rządem, i wtedy można obalić PZW i zabrać im masę najlepszych wód, czyniąc wędkarzami gospodarzami na mniejszej ilości zbiorników, ewentualnie klientami rybaków.
Dlatego tak ważne jest aby pokazać, że przepisy są złe, że rejestry służą nie do tego do czego powinny. Oczywiście jest też druga strona medalu. Wędkarze oszukują, przez co nie możemy pokazać faktycznego bezrybia, i dane są takimi danymi umownymi, które sobie można interpretować na wiele sposobów.
Jakby nie było, gdyby nie ewidencja zabranych ryb i ułatwienie tym samym kontroli PSR i SSR, obecnie rejestry można sobie włożyć między buty, mowa o wodach dzierżawionych - naturalnych (nie jak pisze Grzegorz licencyjnych). Pomysł jest dobry, nie ma jednak systemu, który by te dane wykorzystywał. Podam przykład UK. Rzeka ma mały stosunek brzan do innych gatunków, Agencja Środowiska zarybia nią, inną wodę wspomaga płocią, z innej usuwa gatunki niepożądane (na przykład jacyś idioci wpuścili do małej rzeki Wandle dwa sumy 2-3kg, i teraz pracownicy ich szukają, zanim wyrządzą szkody). Nie działa cały u nas ten skomplikowany system, gdzie kompetencje i obowiązki porozkładane są po różnych instytucjach, panuje więc swojego rodzaju tumiwisizm RZGW i samego państwa, któremu nie do końca zależy na tym, aby ryby były