Pierwszy wypad nad wodę pzw (wczoraj opłaciłem składki).
Wybór między rzeką, a wodą stojącą został szybko zweryfikowany po przejrzeniu sprzętu. Klasyczne koszyki w gramaturze 50+ wyszły, więc rzeka odpada.
Ale od początku. Chyba jestem za stary na zrywanie się o 4:30 rano, więc światło zobaczyłem dopiero o 9. Sytuacja beznadziejna, jako że, na mojej ulubionej żwirowni już dawno wszystkie miejsca obsadzone przez plażowiczów i został jedyny beznadziejny zbiornik nad który przyjechałem, to juz większość osób się zwijała. O 10:15 byłem już gotowy do łowienia. Zmieszałem 3 zanęty. 3xM słodka, plus Trapera leszcz czarny i płoć czerwona w stosunku 1:1:1. 5 koszyków na start i pierwsze baranie po 15 minutach. Leszczyk 25cm.
Następnie rzucam się po wędkę, którą wyrwało mi z butt resta guru, przekrzywiając przy okazji arma o 40'. Po 3 sekundach ryba spięta. Na przyponie 25 cm śluzu po leszczu. I cisza na ponad 30 minut.
Sytuacja z takim kolosem zdarzyła się w sumie 3 razy. Zwiększałem rozmiar haka (zerwany przypon), zwiększałem rozmiar przyponówki (spadek brań).
W sumie udało się do 13 wyłowić 12 leszczy w rozmiarze 25-36 (ponad rozmiar, który się zwiększył z 25 na 30cm dwie sztuki) i jedną płoć 32cm.
Wszystkie ryby z przypadku. Żadnego rozwiązania.
Na przeciwko mnie siedzieli tyczkarze i marudzili, że bąbelki są, a brań brak.
Zdjęć na podam bo Tapatalk zdechł.