Cześć!
Krótki wstęp.
Tak jak już napisaliśmy w dziale powitalnym, to konto prowadzone jest przez nas wspólnie, także jeśli jeszcze się nie znamy – witaj, z tej strony Bartek i Kacper
Chcielibyśmy stworzyć tutaj coś na wzór wędkarskiego pamiętnika. Minęło już kilka ładnych lat odkąd wspólnie wędkujemy, mamy na koncie fajne ryby oraz ciekawe historie, z którymi chcielibyśmy się podzielić.
Krótko o nas – głównym obławianym przez nas akwenem jest Jezioro Margonińskie mające 240ha. To właśnie na nim bywamy najczęściej, ale też zwiedzamy inne łowiska, także komercyjne, jednak najciekawsze „jazdy” mieliśmy jednak na tych dużych i trudnych łowiskach. Głównie nastawiamy się na karpiowanie, ale oczywiście nie eliminujemy innych metod łowienia!
Jeżeli kogoś będą ciekawić nasze „opowieści” to zapraszamy do śledzenia!
PS: Z góry przepraszamy za jakość zdjęć, wspominać tu będziemy różne sytuacje, rozłożone w czasie. W niektórych sytuacjach nie dysponowaliśmy jeszcze odpowiednim sprzętem, a w niektórych po prostu nie mieliśmy czasu zrobić dobrych jakościowo zdjęć.
-----------------------------------------------------------------------------------
#1 – Wyczekany sazan i medalowy karaś
Sezon 2017/2018, Jezioro Margonińskie.
Będzie to pisane z perspektywy mojej (Bartka).
Była mniej więcej połowa lipca. Na początku sezonu znaleźliśmy ciekawą zatokę i to właśnie ona była przez nas w tym sezonie najbardziej obławiana. Jest to płytkie miejsce, zestawy leżały na głębokości około 1,8-2 metrów (Maksymalna głębokość jeziora przekracza 20m).
Zatoka zawijała się z prawej strony (sugerując się zdjęciem nr 1 tj. miejscówki). Była mocno porośnięta liliami, ale między nimi były wolne przestrzenie, w które właśnie wrzucaliśmy zestawy. Od początku sezonu regularnie, praktycznie co wyjazd mieliśmy na macie karpia, ale żaden nie przekraczał 3-4kg (łącznie 20+ sztuk).
W tym dniu pogoda była kiepska. Chłodno, mocny wiatr i deszcz. Na łowisko zawsze zajeżdżaliśmy około godziny 17, a około 20-21 notowaliśmy brania. Tym razem jednak w tych godzinach była totalna cisza. Stwierdziliśmy, że może skoro nic nie przyszło wieczorem, to może poszczęści się w nocy i wreszcie trafi się coś większego. Na dwóch wędkach na włosie były 4 ziarna kukurydzy, na trzeciej 20mm kulka o smaku muszli. O godzinie 23 zaczęło mocno lać, wiatr się wzmagał, miejscówka na tyle „dzika”, że nie mieliśmy możliwości dojechania do niej samochodem i musieliśmy zostawiać auto około 500-600 metrów od stanowiska, także nie było możliwości skrycia się. Klasycznie w takich momentach, gdy w dodatku ryby nie dają znaku życia, zaczynają się wątpliwości i narzekania, szczególnie u mnie – „Było się zwinąć, skoro wiedzieliśmy, że będzie taka pogoda, a nic o 21 nie wzięło, dziś nie żerują”, „Zawsze musi tak być, że mamy takiego pecha”, „Całe noce czekamy i nic dużego się nie trafia, bez sensu”. Ponarzekałem sobie chwilę, ale stwierdziłem, że to nie ma sensu, przecież karp jak huknie, to nagle i nawet najgorszy dzień staje się genialną zasiadką. Deszcz cały czas padał, my cały czas czekaliśmy. Godzina 1:15. – swinger się zaświecił, delikatne piknięcie na sygnalizatorze (zestaw z kuku). Lekkie podciągnięcie i opuszczenie, ale od razu zrobiło się cieplej. Zacząłem iść powoli w kierunku wędki i w tym momencie swinger w ciągu sekundy podnosi się maksymalnie, słychać najpiękniejszy możliwy dźwięk „Piiiiiiiiiiii” i do tego terkoczący kołowrotek. Zacinam, siedzi! Wystarczyła chwila i już wiedziałem, że nie jest to ani trójeczka, ani czwóreczka, mówię do Kacpra – „Takiego czegoś w tym roku jeszcze nie czułem, idzie jak lokomotywa”. Nie mogłem go zatrzymać, a musiałem, bo 5 metrów dalej i 5 metrów w bok były długi pas lilii. Nagle zatrzymał się, więc próbuje go pompować, ale po chwili nie czułem już ryby, tylko zwykły zaczep. Mówię do Kacpra – „Siedzi w liliach, chyba już go nie ma na haku”. Poluzowałem na chwilę żyłkę i znów zacząłem pompować, zacząłem czuć delikatne drgania, postanowiłem zaryzykować i przepompować go na „chama”, po chwili czuje już samą rybę – „Wyszedł!”. Łowimy blisko brzegu (jakieś 20-30m), więc sama walka po wyjściu z Lilii nie trwała już długo, udało mi się wyprowadzić rybę na wodę, kilka przyjemych odjazdów, szarpań i ląduje w podbieraku (Podbierał Kacper). „Pełnołuski, ale kaban!” – szybkie wyjście z wody, rybka na matę, pomiary, sesja i do wody
9,3kg, 83cm. Piękny, zdrowy, silny, tak mogę go opisać.
Od tego momentu wszystko zaczęło układać się tak jakbyśmy tego chcieli, wiatr ustał, przestało padać, zrobiło się cieplej (no chyba, że nam się wydawało przez adrenalinę!) Kacper stwierdził, że rozwinie sobie zestaw spławikowy i spróbuje z lewej strony przy trzcinach (tam też regularnie nęciliśmy kukurydzą). Na haczyku 3 ziarna kukurydzy. Godzina 3:15 – Spławik lekko drgnął, Kacper szybko podchodzi do wędki i czeka, po chwili nastąpiło moim zdaniem najpiękniejsze dla oka branie – spławik delikatnie uniósł się, zaczął płynąć w bok i jednocześnie nurkować pod wodę, Kacper zacina, „O kur…”. Zestaw nie był bardzo mocny, wędka też delikatna, także zgięta do granic możliwości, znów emocje, znów adrenalina. Szybko idę po podbierak, Kacper walczy, było blisko, a ryba wylądowałaby w trzcinach, ale udało się, bo krótkiej walce jest w podbieraku! Wyciągam go z wody, kładę na matę, spojrzeliśmy się na siebie – wow, takiego karasia to jeszcze tu nie widzieliśmy. Szybkie ważenie i mierzenie.
2,5kg, 48cm. Idealna ryba na zakończenie nocki. Szybka sesja i do wody! Tego dnia nic już się nie działo, po godzinie zwinęliśmy się, ale wniosek z tego dnia wyciągnęliśmy taki, że nie ma co narzekać, bo wystarczy chwila i cała zasiadka może zmienić się o 180 stopni. Pozdrawiamy!