Tak jak w zeszłym roku na początku lutego trzeba odrzucić wszystkie plany i ruszyć na spotkanie ze smokami.
W tym roku nie musieliśmy szukać miejscówki gdyż dwóch naszych klubowych kolegów już dzień przed nami ruszylo na spotkanie z wąsatymi damami.
Doniesienia o sukcesach kolegów tylko nas napędzały.
12 lb od Szymona
Oraz smoczyca od Janusza, istna bestia.
Ruszyliśmy w piątek z samego rana sprzętu tyle, że kombi ledwo nas pomieściło.
Daniel zajechał po mnie o 6, od tej pory do momentu zawitania nad wodą zostały już tylko 3 godziny nudnej i szybkiej trasy
Szybkie przywitanie z kolegami i po godzinie jesteśmy już w grze.
Daniel bardzo szybko przystąpił do natarcia i jest nasza pierwsza ryba.
Ja sam długo nie musiałem czekać na branie które nie było żadnym spektakularnym odjazdem, nie było nawet dźwięku sygnalizatora tylko delikatne wskazanie na szczytówce, które można by było pomylić z przesuwającym się zestawem.
Teraz już to wiem że prawdą jest że takie brania wskazują największe sztuki.
Tego smoka już znacie jest to moje nowe Personal Best i pierwsza ryba 2017 cóż za emocje towarzyszyły tej sztuce
Myślałem, że to będzie jeden z najszczęśliwszych dni w mojej wędkarskiej karierze ale czy napewno?
Ta brzana musiała zrobić totalny chaos w wodzie gdyż przy tak malowniczej pogodzie coś powinno się wydarzyć...
Niestety Posejdon uznał, że to na tyle i pozostała nam już tylko integracja
Po której każdy udał się do namiotu, poszedł spać i obmyslać jak tu przechytrzyć smoki następnego dnia.
W środku nocy wybudziło mnie jedno piknięcie sygnalizatora, otworzyłem drzwi namiotu i widzę branie na szczytówce i rozpoczynam walkę ze smokiem, mimo problemów ze splątanym drugim zestawem mimo
i stromego brzegu udało mi się wyholować tą piękną
Już się cieszyłem i czułem dumę, że poraz kolejny to ja byłem góra w tym pojedynku z królową.
Miałem już przystąpić do mierzenia i ważenia, ustawiłem już telefon na krześle i miałem robić zdjęcia bo moi towarzysze broni mają mocny sen
jednak smoki są przebiegłe i czasami jak się okazuje atakują jeden po drugim i nie dają człowiekowi odpocząć.
Tym razem ostry odjazd na ostatnim z zarzuconych zestawów, ryba ucieka gdzieś w otchłań ciemności, brzana w kołysce z wodą niech odpoczywa po pojedynku, ja podnosze rękawice i idę na spotkanie z kolejnym smokiem...
Z tym już nie było tak łatwo seria odjazdów, nasilający się grad z
ciuchy już ciężkie od wody a walka zdaje się nie mieć końca, na dodatek w kołysce znajduje się brzana. To już trwa zbyt długo, wiedziałem że zmagam się znów z osobnikiem powyżej 14 lb ale nie mogłem ryzykować zdrowia ryby w kołysce.
Dokrecilem hamulec do końca i sprawdziłem wytrzymałość zestawu, dał radę!
Po chwili brzana wylądowała w podbieraku i na macie u Daniela, szybko przerzuciłem pierwszą brzane do podbieraka i oddałem ją Posejdonowi bez ważenia i mierzenia.
Druga Brzana była bardzo wymęczona po holu więc wystarczyło mi czasu tylko na zdjęcie.
Tak dla porównania kołyska ma 120 cm szerokości więc brzana ma w okolicach 75-80 cm.
Zrobiłem zdjęcia przerzucićłem zdjęcia i kilka następnych godzin spędziłem na zewnątrz czekając na kolejne brania. Niestety wiatr się nasilał, padało coraz mocniej a temp drastycznie spadała. Trzeba wracać do namiotu, pod śpiwór który rozgrzewa gorący termofor.
Z samego rana przystapilismy do śniadania a ja z dumą mogłem pokazać kolegom zdjęcia i opowiedzieć moją mocną przygodę.
W trakcie śniadania i rozmowy przy ciepłych napojach stało się coś czego nikt się nie spodziewał, na mojej lewej wędce zarzuconej w górę rzeki rozpoczął się brutalny odjazd, każdemu życzę chodź raz w życiu ujrzeć i doświadczyć takiego widoku gdy wędka już na stojaku wygina się do kąta 90° adrenalina z pewnością przyspiesza nasze serce conajmniej trzykrotnie
Hol był konkretny gdyż byłem już pewny zestawu i na macie łąduje kolejny smok.
Piękny okaz 13 lb 5oz. Szybka sesja i zwracamy rybę rzece. Już sięgałem do wiaderka po kiełbaske PVA i chciałem przerzucić zestaw i stało się to.
A oto efekt 12 lb i 9,5 lb
Masa szczęścia, emocji. Czegoś takiego nie da się przebić. Zdarzają się potrójne odjazdy leszczy czy karpi ale o brzanowym to jak żyje nawet nie słyszałem
Długo nie mogłem opanować emocji wszystko działo się tak szybko.
Jednak już tak bywa wszystko ma swój koniec, dzień się kończył, kończyło się drewno na opał w ognisku.
Janusz i Szymon uciekli już do domu przed pogorszeniem pogody, ja z Danielem zostałem zawalczyć jeszcze jedna noc.
Jednak musieliśmy zorganizować pomoc bo było przeraźliwie zimno i mokro.... brrrr
Z pomocą przyszedł nasz lokalny kolega z PAA wielkolud Grzesiek, który w przeciągu godziny przechytrzył sztukę o wadze ponad 13 lb.
Wiecie czemu to była genialna wyprawa na Trent? Bo uparta walka Daniela do samego końca wkońcu popłaciła.
Skoro każdy już wygrał swoją bitwę, można już było udać się na zasłużony odpoczynek.
I zregenerować się przed kolejnym dniem i droga powrotną do domu.
Kolejny poranek to już sam deszcz, noc była głucha jeżeli chodzi o brania i głuchy był odgłos uderzającego gradu uderzającego o namiot. Wszędzie pełno błota, wody ogólnie Wietnam
lub wiosenne rozlewiska Biebrzy
Do domu też wróciliśmy jako zwycięzcy
PS. Jutro dodam więcej filmików i zdjęć.