[Miało to sens !] część 3Wydaje mi się, że w ostatnim wpisie, dość dobrze udało mi się przekazać moje podejście do wędkowania w dniu, który jak sami zaraz przeczytacie i zobaczycie, okazał się najciekawszym wędkarskim dniem w obecnym sezonie. Nie chcąc przedłużać wstępu, przejdę od razu do opisu miejsca któremu poświęciłem zdecydowaną większość wędkarskiego dnia. Najlepszymi (z resztą jak często to bywa) okazały się miejsca najgłębsze. Jedno z nich które obdarzyło mnie tego dnia największymi rybami spróbuję przedstawić poniżej.
Jest to miejsce gdzie na powierzchni wody można zaobserwować dość wyraźną linię nurtu która wyznacza środkiem biegnącą rynnę. Spowolnienia po bokach, wyraźnie określają spadki w kierunku środka dna. Rzeka w tym miejscu jest też nieco szersza na odcinku około 20 metrów i zdecydowanie najgłębsza ze wszystkich do tej pory odwiedzanych miejsc. Głębokość dochodząca do 2 metrów, napawa optymizmem. Sam koniec łowiska, to coś na kształt szyjki butelki która zwężając się, na niewielkim obszarze kumuluje cały spływający pokarm. Aby lepiej zobrazować co mam na myśli, tym razem posłużę się własnoręcznie wykonanym rysunkiem. (Próbowałem go przerysować nieco staranniej ale zniszczyłem niepotrzebnie pięć kartek, wybaczcie, ładniej nie umiem
- najważniejsze, że chyba udało mi się oddać charakterystykę miejsca).
Styk bocznych spowolnień z linią nurtu a może nieco w ich głąb, w kierunku brzegu, to były miejsca najlepszych brań. *[od tej reguły był jeden wyjątek - pierwsze branie]
Choć przy pisaniu części drugiej wyraźnie zaznaczyłem: "Zatem, w potencjalną miejscówkę w pierwszej kolejności wpuszczałem zestaw po to, żeby zobaczyć jak spływa, czy nie ma zaczepów, jeśli są, to jak je omijać i po cichu licząc na "strzał" tego jedynego. Jeśli taki nie następował (a tego dnia przy rozpoznawaniu miejsca nie nastąpił ani razu)[...]"Właśnie teraz, podczas pisania części trzeciej, wracając pamięcią do wydarzeń z nad wody, widzę wyraźnie. Pierwsze branie dużej ryby nastąpiło podczas rozpoznania miejsca! Niestety, ryba okazała się sprytniejsza, zanim zorientowałem się co się dzieje, ryba z charakterystyczną tylko dla jednego gatunku gracją, potrząsając łbem na prawo i lewo wjechała w podwodną zawadę a ja poczułem to czego nigdy nie chce poczuć żaden z nas. To, kiedy żyłka dostaje luzu, a ty kręcąc korbą kołowrotka nie czujesz absolutnie nic, nic tylko wewnętrzny smutek...
Krótki film pokazujący omawiane miejsce w rzeczywistości,
Sytuacja ze stratą pierwszej dużej ryby, to był przysłowiowy kubeł zimnej wody na moją głowę. Po całym zajściu potrzebowałem kilku chwil, żeby ochłonąć oraz na spokojnie przeanalizować całe zajście. Pozwoliłem sobie na kwadrans przerwy, po to żeby zastanowić się, gdzie przy drugim podejściu wstrzelę przynęty? z którego miejsca będzie mi najwygodniej obławiać całą miejscówkę? poza tym, moje nerwowe ruchy narobiły nieco zamieszania w otoczeniu, zatem po prostu warto dać sobie szansę na nowe otwarcie z czystą głową oraz pełnym skupieniu.
Cały swój sprzęt tj. torbę, telefon, nadmiarowe przynęty, pudełko z przyponami oraz podbierak, składowałem na w poprzek zwalonym drzewie, które do spółki z porastającymi je trzcinami stworzyło wygodną wyspę do składowania ekwipunku, jakieś 10-15m za moimi plecami.
Owa wyspa na powyższym i poniższym zdjęciu.
Nie wspominam o tym przez przypadek - chcę wyjaśnić, że jeżeli potrzebowałbym wymienić przypon, zrobić zdjęcie, donęcić przynętami których zapas miałem w torbie to musiałem się tam po cichu wycofać. Korzystając z przerwy uspokojeniowej, tak też zrobiłem, wymieniłem przypon na świeży oraz zabrałem zapas przynęt który zobaczcie jakże zmyślnie zainstalowałem na stanowisku
Pewnie nie jeden z Was pomyśli... "czemu ten wariat nie trzyma tego całego majdanu na bliższym brzegu?" Otóż, normalnie tak bym zrobił, ale w tym wypadku po prostu się nie dało. Choć dno samego łowiska było twarde i piaskowe tak na około 1 metr od samej burty było bardzo bardzo grzązko. Zdarzyło mi się wcześniej wpaść w taką breję na długość nogi. Nie chcąc ryzykować powtórki z rozrywki, gdzie próbując się wydostać pewnikiem narobiłbym hałasu, odpuściłem. Jeżeli zajdzie potrzeba, po prostu wycofam się i spokojnie zrobię co mam do zrobienia.
Ok, emocje opadły, łowisko przygotowane do łowienia a przynęta na haczyku gotowa do wyjazdu a do mnie dociera fakt, że podbierak leży obok torby... Droga do miejsca składowania prowadzi, przez jakieś podwodne przeszkody najwyższa pora łowić a tu takie niedopatrzenie... Decyzja co zrobić w tej sytuacji była natychmiastowa. Pomyślałem mam to w dupie, jak coś siądzie (a nakręcony byłem jak katarynka), to podebranie ręką da mi podwójną satysfakcję. Metoda łowienia i okoliczności przyrody, bezsprzecznie sprzyjały takiemu rozwiązaniu. Naładowany i w pełnym skupieniu, przystąpiłem do łowienia...
Samo obławianie miejsca przebiegło według opisanych w drugiej części wytycznych... Warto jednak przytoczyć podsumowanie jakie napisałem chwaląc się na gorąco wśród znajomych
"To był wspaniały dzień nad wodą.Tylko ja, wędka i wspaniałe okoliczności przyrody. Wypuszczanka i Klenie to w tym roku u mnie priorytet, podpaliłem się na początku roku i z małymi przerwami na jakieś rzeczno-feederowe manewry nie odpuszczam. Dziś jestem podwójnie zadowolony. Raz, ryby dopisały. Dwa prostota i minimalizm to był strzał w dziesiątkę. (Jedna wędka i prosty zestaw, brak zanęty i podbieraka tzn. Podbierak był ale jakieś 20 metrów za moimi plecami i służył mi tylko do wypinania ryby przed zrobieniem zdjęć). Po dzisiejszej operacji „Kleń” schodzę z nad wody z wynikiem 3:1 dla mnie i życiową 44cm kluską. Nie wspominam szerzej o kilkunastu na prawdę ładnych płociach, krąpiach a nawet kilku jelcach. Cieszę się, że widać progres w kleniowym podejściu i mam już pomysł na kolejne kleniowe manewry -nie popadam jednak w hura optymizm, no bo przecież są kluchy 60+ a do nich droga jeszcze daleka..."
Obowiązkowo jednak trzeba dopisać kilka wolnych wniosków.- Wszystkie Klenie, dały się oszukać w pół wody w swobodnym spływie. Największy 44 cm, (rekord poprawiony o 2 cm) skusił się na duże ziarno konserwowej kukurydzy. Drugi w kolejności 37cm dał się namówić na cztery białe robaki. Najmniejszy z wymiarowych około 30cm - nie pamiętam co tam zjadł :p - Każda z płoci i krąpi 20+ pozwoliła się oszukać prowadząc zestaw na styk lub przegruntowany z lekkim przytrzymaniem - najlepszą przynętą zdaje się być 4-6 czerwonych pinek. - Od uklei się nie opędzisz. - Wszystkie ryby wróciły do wody, niektóre po krótkiej sesji zdjęciowej. - Ważnym punktem, kolejnej wyprawy jest potwierdzenie słuszności założeń i przyjętej taktyki. -Haki jakich używałem, to milo R305 r.12 lub 14 zawiązanych na żyłce 0,12 SLR po największej rybie, zmieniłem na milo AS r.12 lub 14 z tą samą przyponówką. Żyłką główną był Maver 619 o fi 0,148mm
Poniżej film, z rybą dnia.
Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk