Ja miałem ostatnio na zalewie tak, że poszedłem wieczorem na plażę. Wiadomo, plaża to plaża, byłem przygotowany, że będą ludzie. Usiadłem jak najbardziej się dało z boku, piasek plażowy miałem jakieś 10 metrów po prawej. Tam kończyła się plaża. Zarzucałem zupełnie w lewo. Niestety, miałem chyba w torbie jakiś magnes, bo jak przyszedłem, dzieci kąpały się na plaży, a po chwili kąpały się już na wprost moich wędek. Miałem zarzucone na bok, więc tylko zacisnąłem zęby... Ale dzieci coraz bardziej na lewo. Mówię grzecznie: dziewczynko, nie widzisz, że mam tu wędki i wchodzisz mi w żyłkę? Chwila konsternacji... i dalej lezie. Powtarzam jeszcze raz - dziewczynko, wchodzisz mi w żyłkę. Rodzic się poderwał, ale na szczęście nie był z tych troglodytów, co to pozwalają dziecku na wszystko... i poderwał się do córki, nie do mnie. Zwrócił jej uwagę, żeby mi w żyłkę nie wchodziła i wróciła na plażę. Pomogło. Na kilka minut. Za chwilę znowu przylazła, z kilkoma innymi bachorami. W końcu okrążyły mnie za plecami i wlazły mi w łowisko... Plaża ze 20 metrów dalej, trzcina, krzaki, muł... nieważne. Trzeba wleźć. Na złość? Nie wiem.