Cz
Jeśli mogę to wyrażę swoje zdanie a w zasadzie to zadam pytanie :
Czy Polskę jest dzisiaj stać na taką wielka przebudowę i mam tu na myśli tylko świat wędkarski , żeby można i było ryby łapać i zabierać i wypuszczać NK
Chodzi mi tutaj o konkretne odpowiedzi , bo rozmowa typu a bo trzeba by było itd to nie ma sensu
Polskę stać na No Kill. Tyle tylko, że powszechnego No Kill na wodach typowo wędkarskich nigdy nie będzie. Po pierwsze polski system prawny na to nie pozwoli. Dlaczego? Pierwsza rzecz - racjonalna gospodarka rybacka. Ona już w swojej ustawowej definicji mówi o produkcji ryb. IRŚ utrzymuje się z produkcji ryb. Choć jest instytutem naukowym to jest jednocześnie zwykłym przedsiębiorcą (rybakiem) handlującym rybami. A ten instytut opiniuje kolegom z PZW operaty.
I teraz najważniejsze. System umów o użytkowanie od Państwa obwodów rybackich, które dzielą Polskę wzdłuż i wszerz jest ściśle związany z operatami rybackimi. W operacie muszą się znaleźć takie informacje jak chociażby:
- przewidywana wielkość połowów amatorskich;
- limity połowu ryb w ramach prowadzenia amatorskiego połowu ryb;
- nakłady rzeczowe przewidziane na zarybienia (w szczególności minimalna i maksymalna ilość materiału zarybieniowego oraz jego rodzaj).
To musi się znaleźć w operacie. Bez tego nie ma mowy o istnieniu operatu rybackiego. Dlatego w Polsce zbiorniki No Kill pojawią się jedynie na pojedynczych zbiornikach, bo prawo nie zezwoli na "obchodzenie" regulacji prawa rybackiego, bo musi być ciągła produkcja ryb. Na tym właśnie polega racjonalna gospodarka rybacka. My Wam sprzedajemy ryby (paprochy). Wy je potem łowicie i zjadacie. I tak w koło Macieju
Tylko, że zarybianie "paprochami" jest wyrzucaniem w błoto kasy wędkarzy. Jednak statystyka jest najważniejsza. Zarybiliśmy za miliony złotych, więc co chcecie. Tylko czemu nie ma ryb? No tak wina kormorana oraz kormorana w gumofilcach
O czym my więc piszemy, o jakim powszechnym No Kill ? Przecież w Polsce nie ma w prawie pojęcia wędkarza i gospodarki wędkarskiej, które byłyby czymś innym aniżeli cytuję "pozyskiwaniem ryb z wody". Dlatego też szumne zapowiedzi o szerokim wprowadzaniu No Kill można sobie o kant tyłka rozbić.
I teraz najważniejsze. Mentalność rodaków. U nas nie ma kultury niejedzenia ryb słodkowodnych, tak jak jest to chociażby w Anglii, czy Czechach. W Czechach w święta Bożego Narodzenia je się karpia na potęgę. Akwakultura jest tam od wieków mocno rozwinięta. Jednak nie ma tam takiej masówy na rybie białko jak jest u nas. U nas nawet jak ryba płynie ściekiem, to da się ją wrzucić do słoika w occie i będzie smaczna
Magia. To jest ten spryt czy też kombinatorstwo Polaka nabyte w poprzednim systemie. To co jest naszym atutem, a z drugiej strony przekleństwem.
Kilka lat temu jedna z agencji UE przeprowadzała ogólnonarodowe badania w Czechach dlaczego oni jedzą tak mało ryb słodkowodnych. Większość ankietowych podniosła kwestię zanieczyszczenia czeskich wód, a tym samym zagrożenia dla zdrowia. U nas to nie jest problem. U nas się je nawet ryby złowione w rzekach w centrach dużych miast, mlaska i zajada się nimi, jakie to nie są one smaczne. Nikt się nie zastanawia, że może sobie skracać czas swojego pobytu na ziemskim padole, ale z drugiej strony o czym my mówimy. Znajdźcie mi drugi taki kraj na świecie, w którym na jednej ulicy potrafi być i 10 aptek