Lato upływało powoli, już grało rojem pasikoników na dzikich łąkach a ja jakoś nie mogłem się pochwalić wędkarskimi sukcesami w tym sezonie. Owszem – kilka zarybieniowych karpików, niedużych leszczy i płotek złowiłem ale to nie powód do chwały. Jezioro jakby drwiło ze mnie , nie poczułem w tym roku na wędce rybska które z siłą lokomotywy odpływa w dal na wyjącym hamulcu , napręża żyłkę na maksimum , żyłka jęczy na wietrze i potem to suche – pykk. Nie było ani jednaj takiej sytuacji i to mnie irytowało najmocniej
Siedząc kolejny raz nad jeziorem i wpatrując się w jego dal nagle doznałem olśnienia. Przyczyna jest oczywista ! Ja po prostu za blisko łowię . Wszystkie spławy gdy z mojego gardła wydziela się ciche ochhhh – są znacznie dalej niż leży mój zestaw. Ryby po prostu znają wodę w której pływają 24 godziny na dobę i wiedzą doskonale że strefa przybrzeżna jest niebezpieczna. Tylko te maluchy które łowię nie mają jeszcze w sobie ostrożności. Trzeba po prostu łowić dalej !
Łatwo powiedzieć – trudniej zrobić. Na początku kupiłem nowy kołowrotek z tak zwanym systemem dalekiego rzutu. Nawinąłem na niego nowiutką żyłkę i nad wodę ! System dalekiego rzutu sprawił że rzucałem dalej …o jakieś 10 metrów. Co jest do diabła ?
Czytanie wszelkiej wędkarskiej literatury spowodowało że już wiem w czym jest problem ! Moje wędzisko po prostu się do takiego dalekiego rzucania nie nadaje, muszę koniecznie kupić nowe o miękkiej akcji , dłuższe niż te które teraz mam i sukces gwarantowany.
Dzięki nadliczbowym dyżurom i braniu wszelakich nadgodziny i różnych fuch które zabierały mi czas do późnej nocy po dwóch miesiącach mogłem kupić wymarzoną wędkę. Tyle że wtedy okazało się że jest już jesień płocha i ryby się do zimowego snu gotują …
Jednak nie wytrzymałem i któregoś listopadowego południa poszedłem zobaczyć nad moje jezioro tylko po to by sprawdzić jak daleko rzucę teraz tym specjalistycznym sprzętem. Faktycznie rzucałem dalej – o kolejne 10 metrów. Wróciłem do domu jak zbity pies klnąc po cichu
A może ja po prostu nie umiem rzucać dalej ? Może to kwestia techniki, treningu ? Zima zleciała na czytaniu i… trenowaniu tenisa bo ponoć wtedy najlepiej rozwijają się mięśnie odpowiedzialne za rzut wędką....
Gdy tylko stopniał lód na jeziorze i zakwitały nieśmiało pierwsze podbiały już byłem nad wodą . Trenowałem rzuty nie łowiąc , na żyłce był tylko ciężarek. Do dystansu który chciałem osiągać brakowało mi mniej więcej dwadzieścia metrów. Dlaczego aż tyle kurcze !
Zauważyłem że jednak żyłka spadając z kołowrotka w czasie rzutu szeleści na przelotkach – czyli dochodzi do tarcia i to skraca mój rzut. Co zrobić by to zlikwidować ? Po wieczorze spędzonym nad książkami już wiedziałem – przelotki w mojej wędce są wykonane ze złego materiału. Tylko gdzie kupić te z dobrego – tego to już nie wyczytałem.
Los sprawił że za klika tygodni stanąłem w dobrym sklepie wędkarskim w centrum Budapesztu i oniemiałem na widok tych wszystkich rzeczy które znałem tylko z zachodnich katalogów a tu mogłem wszystkiego dotknąć, sprawdzić na własne oczy . Gdy wypatrzyłem wędkę na której blanku pisało jak byk Fuji stwierdziłem że jeśli od kolegi pożyczę trochę forintów i do końca pobytu przeżyję na paprykarzu szczecińskim – wtedy kij będzie mój !
Faktycznie mniej szumiało na przelotkach i udało mi się znowu rzucać o 10 metrów dalej.
Już wiem ! Mój kołowrotek jest po prostu za mały ! Jeśli będzie o dwa numery większy wtedy i szpula będzie większa czyli lżej będzie z niej spadać żyłka – i wtedy będzie idealnie
Koledzy w pracy bardzo się ucieszyli wiadomością że chętnie wezmę za nich nocne dyżury a także te w święta …
W międzyczasie doczytałem jeszcze że dobrze jest zmienić żyłkę na cieńszą i stosować zestawy helikopterowe wiec wprowadziłem to poprawki....
Gdy w połowie czerwca wybrałem się w końcu na ryby z całym stuningowanym sprzętem cala drogę aż balem się czy wszystkie wyrzeczenia i poprawki odniosą skutek. Drżącymi palcami zmontowałem wędkę, nałożyłem przynętę na hak i rzuciłem . Nie mogłem się napatrzeć na lot mojego zestawu , mknął dalej i dalej i w końcu ciężarek z charakterystycznym plum wpadł do wody nawet o dobre 10 metrów dalej niż chciałem . Wiktoria ! Teraz dopiero rozpoczną się prawdziwe łowy !
Faktycznie po pół godzinie bombka podskakując podjechała pod kij a ja mocno zaciąłem i pomyślałem że spudłowałem nie czując żadnego oporu , dopiero blisko brzegu spostrzegłem że na haczyku wisi mała płoteczka. Potem była kolejna, jeszcze jedna i jeszcze leszczyk jak dłoń, krąpik - a karpie i wielkie łopaty bezczelnie spławiały się w miejscu gdzie lądował mój zestaw. Zmieniłem wiec przynętę na większą, potem jeszcze większą i siedziałem już bez brania wpatrując się w kolejne spławy wielkich ryb
Wtedy przyszedł Mietek, znaliśmy się jeszcze z podstawówki. Wyjął swoja archaiczną wędkę patrząc trochę zazdrosnym okiem na mój nowiutki błyszczący sprzęt. Rozłożył się może z dziesięć metrów ode mnie i rzucił delikatnym spławiczkiem pod przybrzeżne trzcinki , pomyślałem że chyba ma zamiar żywców sobie nałowić . Po pół godzinie zagrał skrzeczącą melodią jego wysłużony kołowrotek i pierwszy czterokilowy karp wylądował w siatce, po kwadransie kolejny ciut mniejszy. Bezczelny zwinął sprzęt i rzucił krótko – no to nara !