Poniedziałkowa sesja na łowisku Okoń obok NDM. Łowiłem od 8.30 do 15. Method feeder, w podajniku mix skrettinga i allera w 3 i 4,5 mm. Od początku sesji, oprócz donęcania podajnikiem, starałem się dość regularnie posyłać procą fermentowaną kukurydzę na ok 25m. Towar, który szedł do podajnika postanowiłem w ramach testu namoczyć zalewą z fermentowanej kuku i fermentowanego orzecha tygrysiego, co dało dość ciekawy aromacik...
słodkawy, jednocześnie rybny, z lekko wyczuwalną nutką alkoholowej fermentacji. Zdecydowanym killerem zasiadki okazał się żółty ananasowy upters Steg. Pierwsze rybki, które trafiły na matę, to 2 karpiki od 2 do 3 kg, jako kolejne w łowisku pojawiły się leszcze i jazie, które towarzyszyły mi juz do końca zasiadki (łącznie ok 12 leszczy i 8 jazi, trafił się również jeden linek). Ryby brały falami, po 3-4 sztukach czesto następowały przestoje, na które najlepszym remedium okazywało się posłanie w nęcenie miejsce 2-3 mieszków fermentowanej kukurydzy. Mniej więcej o 12 zaobserwowałem, że na 60-70 m(czyli dobre 30-40 metrów od miejsca w którym łowiłem) wygrzewały się amury, napinając i strosząc swoje charakterystyczne płetwy grzbietowe niczym miniaturowe rekiny
Próba sięgnięcia ich metodą była by całkiem pozbawiona sensu, gdyż w miejscu w którym się spławiały jest dobre 10 metrów głębokości. Pozostało mi więc tęsknię wodzić za nimi wzrokiem i skupić się na leszczach i jaziach... O godzinie 13 sielankę przerwało atomowe branie połączone z dość długim odjazdem. Jakież było moje zdziwienie, gdy po ok 3 minutach holu ryba, która miała być 5 kilowym karpiem okazała się 13 kilowym amurem... powolne i ostrożne podebranie zakończyło się sukcesem i rybka dopiero w podbieraku pokazała swoją pełną moc. Całe szczęście próby ucieczki z podbieraka udało się powstrzymać, a następnie amurek pozwolił się szybko sfotografować. Taki bonus cieszy podwójnie, bo na Okoniu wcale nie łatwo o amury na metodę, a ja od dawna czaiłem się tam na azjatę
Później była prawie godzinna przerwa, ale przed końcem wpadło jeszcze parę leszczy i jazi i musiałem niestety się zwijać.