W tym roku kilka razy słyszeliśmy o problemie jakim są zatrucia wody. Wciągu kilku lat na wielu rzekach nastąpił zrzut nieoczyszczonych ścieków lub dostała się do wody jakaś substancja szkodliwa dla organizmów żywych. Odra we Wrocławiu, Nysa Kłodzka, ostatnio Warta - a takich przypadków niestety było o wiele więcej! Do tego mamy problem z przyduchami...
To czego ja nie mogę zrozumieć, to bezsilność polskich służb. Wzywa się straż miejską, policję, straż pożarną. Tam gdzie trzeba działać szybko pojawiają się służby absolutnie nie mogące udzielić pomocy rybom, no bo cóż może zdziałać strażnik miejski! Nie chcę wspominać też o niskiej wykrywalności - Państwowy Inspektorat Środowiska tutaj daje plamę, raz za razem...
Piszę tak, ponieważ mieszkam w kraju, gdzie rybom wyruszaja na ratunek nie policjanci, a specjalnie przeszkoleni pracownicy Agencji Środowiska, wyposażenie w odpowiedni sprzęt, wiedzący jak w takiej sytuacji działać. Oczywiście nie są w stanie robić wszystkiego sami - ale na pomoc wzywa się lokalnych wędkarzy opiekujących się daną wodą, i razem działa ratując ryby.
Nie wiem dokładnie co mają Anglicy na wyposażeniu takich jednostek - na pewno basen lub zbiornik do transportu ryb, pompy, napowietrzacze, podbierak elektryczny, wszelkie rzeczy takie jak podbieraki, odzież ochronną i specjalistyczną, mają też możliwość sprowadzenia łodzi. Co ważne, zawsze czytam o tym, że część lub większość ryb daje się uratować! Bo zdajmy sobie sprawę, że jeżeli ryby zdechły u źródła zrzutu trucizny, to dwa kilometry dalej walczą o życie i można je ratować. Praktycznie zawsze lokalizuje się też truciciela, który zostaje ukarany mocno, ostatnio nawet wprowadzono nowe prawo w tej kwestii, i sprawca dostaje karę o wiele wyższą niż ogólna wartość szkód, pieniądze zaś dostają organizacje opiekujące się wodą, lub Agencja Środowiska, która środki przeznacza na odbudowę ichtiofauny w takiej rzece.
Jednostka ratownictwa Agencji Środowiska, chłopaki mają oczywiście o wiele więcej sprzętu!Panowie - dlaczego nie ma takich jednostek w Polsce? Dlaczego nie ma praktycznie nikogo, kto potrafiłby pojawić się szybko (kilka godzin na przykład po pierwszych sygnałach), kto potrafiłby zorganizować akcję ratowniczą, pokierować wszystkim? Dlaczego nie ma wyznaczonych zbiorników, do których transportować można by ryby, aby po jakimś czasie przywrócić je danemu łowisku?
Przecież pomoc umierającym zwierzętom to moralny obowiązek wszystkich obywateli, w przypadku zaś państwa - ratuje się zasoby naturalne jakimi są ryby, dla wędkarzy wiadomo - walczy się o rybostan jaki odbudowuje się latami, czasami dziesiątkami lat!
Ogólnie problemem w Polsce jest podział obowiązków i odpowiedzialności pomiędzy urzędami. RZGW, dzierżawca, gmina - nie wiadomo kto powinien działać. Kończy się na wizycie straży miejskiej, policji czy straży pożarnej, co jest niczym wzywanie dentysty do przeszczepu serca, chłopaki nie mają zieloneggo pojęcia co robić!
Czy nie uważacie, że każde województwo powinno posiadać jeden taki wóz ratownictwa? W przypadku większych 'kataklizmów' na miejscu mogłyby się pojawić jednostki z innych województw. Bo przecież straty w rybostanie idą często w setki tysięcy złotych, czyż nie warto ratować tego co się da?
Kłopotem jest finansowanie takich rzeczy. Bo pomyślmy - kto powinien takie jednostki posiadać? Z jednej strony Inspektorat Środowiska powinien takowe mieć - ale skoro oni nie potrafią ustalić sprawcy - to znaczy, że często nie działają skutecznie w takim przypadku, z rybami tez nie dadzą rady. Dlatego chyba najlepiej aby takie wozy posiadało PZW, to na ich wodach zazwyczaj dochodzi do katastrof. Samo wykrycie sprawcy oznaczałoby często pokrycie kosztów operacji ratowniczej (oprócz oczywiście kary głównej), takie jednostki mogłyby jednocześnie pomagać w przypadkach przyduch - letniej lub zimowej, wcale nierzadkiej! Jeżeli dwie osoby zostałyby zatrudnione na stałe - to wtedy, w momencie gdy jest spokojnie - mogliby się zajmować kontrolami, których nigdy za wiele, zarybieniami.
Pomyślmy - czy stać nas na takie straty jak ostatnio na Warcie? Giną okazowe ryby, ta woda będzie martwa przez wiele lat! Przecież to może spotkać wędkarza w każdym rejonie Polski?
Okręgi kasę mają - ale zobaczcie - gdyby każdy wędkarz płacący składkę w PZW dał złotówkę - wtedy mamy kwotę 630 tysięcy złotych! A jeżeli wpłacą po pięć złotych? To już są trzy miliony... W dzisiejszych czasach finansuje się wiele rzeczy biorąc samochody, łodzie w leasingi, tak więc można by wyposażyć kilkanaście takich jednostek w Polsce i je utrzymywać. Jako wędkarze moglibyśmy się czuć bezpieczniej, i na pewno by się to nam opłaciło. Bo zapewniam - wiele ryb uratować się da. Trzeba tylko mieć jak, czym i przede wszystkim - musi być jakiś plan. A jak na razie nie ma żadnej z tych rzeczy, choć są ludzie, którzy chętnie pomogą (lokalni wędkarze)!
Co sądzicie o takim pomyśle? Czy nie powinniśmy umieć szybko działać, tak aby ograniczyć straty w ichtiofaunie do minimum?