Byłem dziś na lodzie.
Mimo że temp. +10, lód dość gruby - ok. 20 cm.
Fajnie się siedzi przy takiej temperaturze. Do tego wiatr był słaby.
Na mormyszkę z ochotką. Łowiłem głównie na miedzianą łezkę 4 mm z lusterkiem .
1 płoć 22 cm, 1 płoć 20 cm, 5 płotek 16-18 cm, 2 leszczyki 25 cm, 2 leszczyki po 20 cm, 2 okoniki po 10 cm.
Na blaszkę zero brań. Zapewne okoń stacjonuje w innym rejonie zbiornika. Ciężko jednak w ciągu kilku godzin obłowić 32-hektarowy zbiornik.
Był jeszcze jeden młody i bardzo pozytywnie nastawiony wędkarz. Przez dłuższy czas łowił jakieś 20 metrów ode mnie na dwie spławikówki. Nie wiem czy trafił akurat na takie miejsce, czy też może czymś zasypał przerębel. Brały mu same płoteczki 8-12 cm. Złowił ich ok. 20 sztuk. Bardzo się cieszył z każdego brania, pokazywał mi każdą sztukę, zdawał relację przez telefon, mówiąc, że ma dobre brania i nie nadąża zacinać na dwie wędki. Spytałem go czy pamięta czasy, kiedy na tym zbiorniku łowiło się spod lodu płocie po 25-30 cm. Odpowiedział, że takich płoci nie widział nigdy. Tak sobie pomyślałem jak bardzo względne jest źródło wędkarskiej radości. Kiedyś wyciągane na serek topiony płocie 20-30 cm były czymś normalnym. Cieszyliśmy się, kiedy trafiła się taka +30 cm lub duży karaś, czy też leszcz, którego nie dało się przecisnąć przez otwór. Okazuje się, że teraz można się cieszyć z płotek po 10 cm. Może niebawem będziemy (nowe pokolenia) radować się ze złowionego jazgarza, kiełbia, sumika karłowatego, a może nawet z żaby lub traszki na haczyku. W sumie najważniejsza jest sama radość. Jej źródło nie jest istotne. Takie mnie naszły refleksje