Wczoraj znajomy powiedział mi, że na Zalewie Przeczycko-Siewierskim bierze ładna płoć. Postanowiłem więc dziś wybrać się tam ze spławikiem i feederem.
Niestety, po przybyciu na łowisko okazało się, że presja jest ogromna. Cały odcinek, na którym zwykle łowi się płocie i leszcze był zajęty. Pewnie gdzieś bym miejsce znalazł, bo to duży zbiornik, ale widok tylu ludzi zniechęcił mnie skutecznie. Później okazało się, że wczoraj lub przedwczoraj wpuścili tam karpika.
Najciekawsze było to, w jaki sposób niektórzy łowili. Jadąc powoli autem, obserwowałem wędkarzy. Większość łowiła na drgające szczytówki. Każdy jednak miał swój własny patent. Jeden miał kije wbite w ziemię i ustawione pionowo, jakby łowił na rzece. Wpatrywał się w szczytówki. Inny miał kije ustawione równolegle do brzegu, zaś żyłki spoczywały na sygnalizatorach umieszczonych przed szczytówkami. Jeszcze inny miał podobny układ, ale wędki umieszczone były na rod-podzie jakieś 5 metrów od brzegu, zaś sygnalizatory wbite przy samej wodzie. Chyba zbyt mocno unikałem ostatnio towarzystwa nad wodą i dawno nie byłem wśród ludzi. Ominęły mnie pewne nowatorskie rozwiązania.
Wracając do domu, postanowiłem wstąpić na jezioro, nad którym się wychowałem. Ostatnio leśniczy je zagrodził, bo nikt nie dawał sobie razy ze śmiecącymi i wycinającymi drzewa biwakującymi wędkarzami i turystami. W połowie drogi spotkałem Kapcia. Kapeć zwykle siedzi tam pod namiotem. Czasem rozbija go w kwietniu i zwija się pod koniec października. Jak ten czas leci! Kapeć ma już 61 lat. Wypiliśmy połóweczkę, potem jeszcze 0,7 i tak wróciłem do domu. Nie ukrywam, trochę mi szumi