Śledzę ten wątek tylko pobieżnie, bo już samo słowo "książka" mnie odpycha. Mam pewne refleksje, którymi chciałbym się podzielić z kolegami. Wiem, że nikogo nie interesują podobne wynurzenia, ale co poradzę, muszę.
Zastanawiam się, czy takie jawne namawianie kogokolwiek do czytania to nie jest przesada. Dodatkowo jeszcze na tak popularnym forum. Jest wiele ciekawszych tematów niż książki, nawet dziecko to wie. Mało kto zdaje sobie sprawę, jakie konsekwencje niesie czytanie. Nie mam na myśli spraw oczywistych, czyli na przykład utraty wzroku, czy też jakiś tam bóli głowy. Ciało akurat najmniej cierpi, raczej dusza. Lepiej pomyśleć dwa razy, zanim się sięgnie po te papierowe nic. Tak, nic!
Przede wszystkim: kto ma dziś czas na czytanie? Nie wierzę, że stać kogoś na dobrowolne zmarnowanie kilkunastu lub kilkudziesięciu godzin. No nie wierzę! Jeśli już ktoś musi coś poznać, to nie lepiej obejrzeć film, ekranizację? Ile trwa przeciętny film? No niech będą to dwie godziny. Głupi zauważy korzyść, a co dopiero człowiek mądry, który odrzuca książki - czyli przeżytek. Po to mamy technikę, żeby sobie jakoś to nasze życie czynić lepszym. Gdy dodamy do tego możliwość oglądania filmów w internecie, to już w ogóle nie ma o czym mówić. Trzeba też liczyć się z taką możliwością, że dana książka w jakiś tam sposób wpłynie na nas. Ja sobie na przykład nie życzę, żeby coś miało wpływ na mnie i mnie zmieniało. Jeśli będę chciał zmian, szczególne tych na lepsze, to sobie włączę telewizor. Dożyliśmy tak wspaniałych czasów, że możemy wybierać, przebierać, żeby znaleźć coś wartościowego dla siebie. Ja na przykład bardzo lubię wszelkiego rodzaju programy fabularyzowane, a najbardziej te o sąsiadach, lekarzach i policjantach. Bardzo szeroka jest również oferta wartościowych programów rozrywkowych, czy to tych, gdzie śpiewają, tańczą, gotują, czy też takich, które pokazują nam, jak wychowywać dzieci, jak sprzątać, jak zmienić się w damę czy dżentelmena. Jeśli ktoś bardzo chce, to może sobie nawet znaleźć żonę, szczególnie gdy jest rolnikiem. Do wyboru, do koloru. Czy jakakolwiek książka komuś zagra wspaniałą melodię? Pytanie retoryczne, bo wiadomo, że nie. Ja jednym przyciskiem pilota mogę wybierać z co najmniej kilku kanałów muzycznych. Mój ulubiony to Polo TV.
Aha, jeszcze jedno w temacie straty czasu. Chyba bym się wpienił, gdybym przeczytał jakąś książkę, a okazałoby się, że już ją zekranizowano. Normalnie szlag jasny by mnie trafił. Jeśli już miałbym coś przeczytać, to ewentualnie recenzję na jakimś blogu. Nawet nie trzeba tracić pieniędzy na kupno streszczeń. Niepostrzeżenie doszliśmy do momentu, w którym widać jak na dłoni, że czytanie książek kradnie nam czas, który można by przeznaczyć na oglądanie telewizji lub na zabawę w sieci. Zamiast utrzymywać kontakt z czterystoma przyjaciółmi z Facebooka, popadamy w samotność, odseparowujemy się od społeczeństwa, czyli wyalienowujemy (mądre słowo, jakiś polityk w telewizyjnym programie o aborcji tak mówił, więc zapamiętałem).
Sprawa kolejna, czyli kontakty z innymi ludźmi. Gdy rozmawiam sobie ze znajomymi, to zazwyczaj gadamy o innych znajomych. Wiadomo, niewinne plotki. Ja się pytam, o czym będziemy rozmawiać, gdy wszyscy będziemy czytać książki? Tego najbardziej się obawiam, bo zapewne o tych zasranych książkach! Jeszcze mi tego brakuje, żeby przestało mnie interesować życie innych, a zaczęło coś innego, wymyślonego przez pisarzy.
Nie mniej ważną kwestią jest przechowywanie niezliczonych kilogramów tej makulatury. Regały, półki, regały, półki... Na sam odgłos wiertarki, którą trzeba nawiercić otwory do kołków rozporowych, dostaję gęsiej skórki. Dobrze wiem (z telewizji), że to szaleństwo nigdy się nie kończy. Tym zbieraczom zawsze mało. Już niejeden z nich zarobił taką półką w dyńkę. Za głupotę się płaci. Nikt mnie nie zmusi, żebym utrzymywał w domu wylęgarnię kurzu, roztoczy i innego dziadostwa. Trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby żyć w takim syfie. Znów widać przewagę filmów nad książkami. Ile miejsca potrzeba na filmy, a ile na książki? Nawet nie będę tego rozwijał.
Można powtarzać w nieskończoność, że czytanie nie daje żadnych korzyści, ale nie, zawsze znajdą się jacyś nawiedzeni. Jest wiele innych czynności, które mają bezpośredni wpływ na nasz kapitał, szeroko rozumiany kapitał. Weźmy takie portale społecznościowe. Nie ma lepszego miejsca na budowanie swojego image. W dzisiejszych czasach odpowiedni wizerunek to połowa sukcesu.
Jeśli ktoś mi powie, że bez książek nie będę znał jakichś tam zasad, że nie będę potrafił nazwać uczuć, że nie znajdę swojej drogi, to ja takiemu komuś zaśmieję się prosto w twarz. Proszę, wystarczy spojrzeć na naszych polityków. Mało którego z nich można oskarżyć o czytanie książek. I co z tego? A no nic! Jednak potrafią, często wiele potrafią! Wiedzą, co dla mnie dobre, a to najważniejsze. Nie mniej ważne jest to, że ja za takich ludzi nie muszę się wstydzić, bo oni wiedzą, jak się zachować w każdej sytuacji. Czy to minister, czy to jego zastępca, nawet urzędnik ministerialny, wszyscy oni prezentują wysoki, szeroko rozumiany poziom. Można wymieniać w nieskończoność: inteligencja, błyskotliwość, kultura osobista, przygotowanie merytoryczne do pełnionej funkcji itp. Nie chciałbym wysnuwać zbyt pochopnych wniosków, ale to własnie ci, którzy czytają, są zazwyczaj zaczątkiem złego. Przykro to mówić, ale to właśnie książki spowodowały u tych ludzi nieodwracalne zmiany w ich głowach. Pytam się, kto normalny chce sam decydować o swoim światopoglądzie, o swoich prawach, o wolności, o wierze, o tym, kiedy chce pracować, kiedy kupować, kiedy jeździć na ryby? Odpowiedź na to pytanie jest jednocześnie odpowiedzią na inną zasadniczą kwestię: czy w ogóle warto kontynuować ten wątek. Dla mnie sprawa jest oczywista.
Na koniec mam radę dla tych, którzy jednak nadal będą czytać. Dziś wierzycie, że coś Wam to daje, jednak kiedyś przejrzycie na oczy i zrozumiecie. Wtedy może być już za późno. W jakimś filmie widziałem takiego dziwnego gościa z garnkiem na głowie, chyba się nazywał Don Kichot. Temu wariatowi też się wydawało, że robi coś szczególnego, szlachetnego, że walczy w słusznej sprawie. Przed śmiercią odzyskał jasność umysłu i dostrzegł, że nie był nigdy błędnym rycerzem, a to właśnie romanse, które czytał, wpędziły go w szaleństwo. Po przyjęciu ostatniego sakramentu umarł spokojnie, w pełni zdrowia psychicznego.
Jednak podobno nigdy nie pozbył się melancholii...