Oczywiście można mówić o sytuacji, gdzie nie ma drobnicy a jest spora ryba. Są takie łowiska, gdzie się regularnie odławia ryby i wywala drobiazg (ma to sens, bo jest więcej tlenu w wodzie i karp ma większe przyrosty). Ja takich wód nie mam, i tu też nie mam doświadczeń. Aczkolwiek nie wierzę, że karp schodzi do dna z marszu. Ryba potrzebuje czasu na to, wiąże się to z pęcherzem pławnym. Częste zarzuty więc będą robić swoje.
Powyżej od paru osób dostałeś info, że zanęta i odpowiednie jej podanie robi różnicę. Może pomóc, może uratować łowienie a może zaszkodzić-tu nikt złotego środka nie da, i każdy musi wypracować swoje techniki. Natomiast namawianie kogoś na odejście od zanęty jest już nadużyciem z wielu względów, które również opisałeś. Teraz jeszcze wplątujesz pęcherz pławny ryb nie wiem po co i na co? Ryba na takich głębokościach jakie mamy w PL gdzie łowi się na method feeder nie ma żadnych problemów by zejść z powierzchni do dna, bo w większości łowisk dobrze jak do 2m głębokości jest, a często mniej. Łowienie na metodę na dużych głębokościach również jest możliwe z powodzeniem, ale jest już dużo trudniejsze. Większość zbiorników gdzie są organizowane zawody to wody płytkie więc ryba nie ma problemu ze schodzeniem w dół, to nie jezioro Bajkał...Zatem to wszystko tylko teorie.
My pisaliśmy zaś o praktyce, a ta jest zgoła inna. Ściągnięcie ryby do dna nie zawsze oznacza, że ta ma tam kilka metrów w dół, a często wręcz odwrotnie. Dopasować się do ryby można różnymi zestawami tak jak piszesz, czy różnymi technikami, a można również jedną techniką na różne sposoby-jak kto lubi/woli. Jak w środku sezonu ryba wsuwa wszystko aż miło-można podawać dodatkowe ilości pelletów/kukurydzy np. koszykiem zanętowym, co kiedyś robiłem, że zdejmowałem przypon i podajnik metodowy, zamiast przyponu miałem koszyczek do nęcenia na kawałku plecionki, wieszałem to na łączniku szybkiej wymiany i tak dokarmiałem, teraz to samo robię bait upami, inni używają również mini spombów etc, ale moja wizja jest taka, że koszyczkiem podaję w to samo miejsce co łowię, robię kupkę żarcia, a rakietą robię placek na dnie większej średnicy. Method feederem można łowić cały rok, a sposobów na to jest wiele (pellet z/bez zanęty, z liquidami/bez, z zanętą wymieszany, czapka na górę, pellet na górę, 50/50, mokra, sucha, podajnik lekko tylko opruszony, żonglerka kolorami, grubością przyponu i wielkością haka, celnością, dobrym wyważeniem przynęty i innych o których zapomniałem). Dupogodziny nad wodą i obserwacja i wnioski-to daje sukces, jak znam łowisko to jadąc na nie mogę zabrać 2 kolory i pellet lub zanętę i wiem że połowię, bo wiem gdzie i kiedy rzucić, bo tam o podobnych porach łowiłem. Na łowisku nowym nie biorą-trzeba kombinować dlaczego, czyli powyższe+struktura dna.
W łowieniu ryb nie ma ścisłych reguł, chyba, że określa je regulamin, więc każdy łowi jak potrafi/jak mu skuteczniej i negowanie praktyki, która u kogoś jest skuteczna własną wizjonerską teorią jest niedopuszczalne. Nie ma cudów otwierających wodę, czasami znana nam woda stoi jak zaklęta i trzeba mocno się nagimnastykować by cokolwiek złowić, pomimo tego, że parę dni wcześniej było tu połowione. Na początku drogi z metodą wydaje się, że każda krzykliwie reklamowana zanęta czy pellet, to jest właśnie to, co spowoduje, że po zakupie zacznę łowić. Po kilku latach łowienia wygląda to znacznie inaczej. Na początku w majdanie mały sklep z kulkami i innymi, a wyniki i tak mizerne były, bo złe rozrobienie towaru, zanim coś się zaczęło dziać to rotacja już była w poszukiwaniu kulki dnia. Teraz też czasami się złapię na tym, ale jak mam przynęty, które są skuteczne na kilku wodach o różnych porach roku, to wiem, że to są pewniaki i jak ryba nie bierze, to problemu szukam w podawaniu. Na jednej posiadówce nie jest człowiek w stanie wyciągnąć właściwych wniosków jak nie da czasu nawet na zadziałanie tego co zmienił, tylko znowu zmienia.