MEDIA i MULTIMEDIA > Kącik literacki

Doskonale niewidzialny

(1/4) > >>

Druid:
Już od dawna znałem tę zatokę . Przechodziłem tamtędy mnóstwo razy, ot nic nadzwyczajnego, wysoki wał jeziora porośnięty niekoszoną trawą i chwastami  latem ćwierkający tysiącami pasikoników różnego kalibru. Wydeptana do gliny ścieżka, śliska w deszcz jak brzuch ryby. W dole jezioro, z boku kant wysokiego mieszanego lasu ze śpiewam drozdów i kosów, kukaniem kukułek.
Jednak pewnego dnia coś mnie skusiło, by usiąść na krawędzi wału, odsapnąć – i wtedy je zobaczyłem. Dwa, jak podwodne sterowce poruszały się leniwie . Było tam może z metr głęboko, a dno porastała zielona wata glonów i niepozorne roślinki. Woda nie była jak szkło, zawsze lekko mętna, ale zarys dna dało się zobaczyć. W niektórych miejscach stały pościnane pnie lasu, który tu rósł przed zalaniem, dlatego nie widywało się tu wędkarzy, pewnie dodatkowo małą głębokość i kłęby glonów na dnie też ich odstraszały . Początkowo nie wiedziałem co to za ryby – z góry wyglądały jak wielgachne zmutowane klenie . Ale gdy jeden z gracją zebrał z powierzchni pływający zielony liść trzciny skapnąłem się że to amury. Ale wielkie ! Metr jak nic. Postanowiłem je zobaczyć dokładniej więc wstałem  a one raptownie zmieniły kurs i odpłynęły na głębszą wodę. Niestety mimo tego że siedziałem uparcie jeszcze z pół godziny nie powróciły. Zafascynowały mnie, już sobie wyobrażam jak szaleją na wędce, już czułem jak mi drżą nogi, gdy holuję tą bestię . …
No i zaczęło się. Chodziłem tam codziennie popatrzeć  - ale nie zawsze je wypatrzyłem. Po kilku dniach zauważyłem dziwną prawidłowość. Gdy miałem na sobie białą czy w ogóle jasną , jaskrawą koszulę – nigdy się nie pokazały . Ale gdy barwy mojego ubioru zlewały się z otoczeniem wtedy wypływały na płytką płań , nie zawsze żerując, bardziej chyba po to, by się wygrzać w słońcu. Pomyślałem też by w końcu zabrać ze sobą wędkę . Zmontowałem dziwny zestaw  myśląc że w ten sposób oszukam ryby. Duży przelotowy ciężarek, metrowy przypon , kilkanaście centymetrów od haka kula wodna a na haku cała brukselka. Oj naiwny ja naiwny – ryby podpływały na dwa metry, zatrzymywały się i zmieniały kurs. Tak jakby wcale nie widziały chrupiącej brukselki. Postanowiłem więc to sprawdzić i narzucałem kilkanaście kapustek wkoło mojego zestawu. Po godzinie leżenia w trawie już mnie tak bolał kark, że trochę się podniosłem i ….zdębiałem. Wszystkie brukselki zniknęły – za wyjątkiem tej jednej jedynej na haczyku. Co je powstrzymuje do diabła ?
Po kilku dniach takiego łowienia doszedłem do wniosku, że ryby widzą mnie o wiele lepiej niż ja je widzę . By być dla nich niewidoczny musiałem leżeć w trawie ale wtedy nie widziałem co się dzieje w wodzie. Na nieszczęście nie rosły tam żadne krzewy ani wyższe rośliny . Ha – no więc trzeba je posadzić !
Umęczyłem się okrutnie ale udało mi się przytargać z lasu kilkanaście krzewów malin i jakichś krzaków  z kolcami których nazwy nie znam. Wyglądało to dość dziwnie, że nagle w trawie nad brzegiem rosną maliny – ale co tam, ryby się chyba na takich sprawach nie znają. Wymościłem sobie dołek w trawie, maliny rosły z tyłu i z przodu a miedzy nimi te krzaki z kolcami.
Przez następny tydzień nie dostrzegłem żadnego krążownika, dostrzegały wyraźnie tą nagłą zmianę w terenie i bały się podpływać . Dopiero po tygodniu przypłynął jeden, jak zwiadowca, a że nic się nie wydarzyło – dołączyły po kwadransie cztery inne. Niestety brukselka dalej sobie pływała nieruszana
Zacząłem wiec kombinować z innymi przynętami – liście Salaty, wiązki czubków trzcin, ćwiartki kajzerek. Dalej wszystko co było na haczyku nie było ruszane – a to wrzucone luzem znikało w paszczach ryb. Czyli jednak wciąż mnie widzą. Trawa na wale już rudziała od upału a nieszczęsne maliny nie przyjęły się , liście im zżółkły i większość pospadała. Jedynie kolczaste krzaki żyły i miały się dobrze – ale chyba ich było za mało by ukryć moją sylwetkę. Zbudziła się we mnie desperacja !
Gdy powiedziałem znajomemu fotografowi  by poszedł ze mną nad jezioro i wszedł do wody pełnej glonów po szyję i stamtąd zrobił mi zdjęcie – uznał że zwariowałem, do dziś patrzy na mnie jak na idiotę. Pozostało mi więc pożyczyć dobry aparat i wejść samemu. Moje wędkarskie ubranie wypchałem suchą trawą i ułożyłem w pozycji takiej jak siedzę , jako głowa posłużyła pomarańczowa piłka. Zrobiłem zdjęcie brzegu z tego miejsca gdzie stawały amury. Po dokładnej analizie zdjęcia w domu już wiedziałem, że moje ubranie nie maskuje mnie jak trzeba a gąszcz sztucznie posadzonych krzaków niewiele daje . Doskonale widać też moją wędkę , kołowrotek a nawet i żyłkę ! Czyli wszystko jest do bani !
Resztki olejnych farb w piwnicy zamieniły moją karpiówkę w niepozorny badyl a kołowrotek w jakiś sęk. Aluminiowe podpórki przypominały pojedyncze łodygi trzciny Ubranie malowałem flamastrami i kredą szkolną, miejscami też farba emulsyjną. Gdy je położyłem w trawie na wale i odszedłem kilkanaście metrów miałem problem ze znalezieniem go wzrokiem. Została jeszcze moja twarz którą wymazałem  farbami kupionymi w militarnym sklepie . Czapka też zmieniła kolory a dodatkowo zawiesiłem na daszku kawałek siatki militarnej w którą powplatałem trawy i trzcinki . Żyłkę wymieniłem na zielonkawą, zbliżoną barwą do glonów. Dosadziłem dwa krzaki. Wykopałem  w pocie czoła coś na kształt okopu rozmiarami zbliżony do mojego tułowia i nóg.
Gdzieś wyczytałem że dobrą przynętą są mirabelki  a że znalem miejsce gdzie dziko rosły i właśnie stawały się dojrzałe zacząłem je gromadzić i nęcić co wieczór nie łowiąc. Następnego dnia żadnej nie było…
Nadszedł ten dzień. Czułem że to ten właściwy . Gdy doszedłem do stanowiska rozłożyłem wędkę, na duży hak nadziałem jeszcze trochę twardą mirabelkę i nic więcej , tylko luźna żyłka, żadnych ciężarków, kul wodnych . Potrafiłem tym rzucić do miejsca gdzie one pływały i tak też zrobiłem. Potem zamaskowałem się skrupulatnie chowając też pod krzaki torbę ( wcześniej też odpowiednio pomalowaną ). Amurów nie było widać więc rzuciłem tam, gdzie trzeba kilka garści mirabelek. Tym razem czekałem na nie długo, coś koło dwóch godzin. Przypłynęły najpierw trzy, po chwili dopłynął jeszcze jeden. Powolutku pływały w kółko, pozornie nie interesując się śliweczkami. Siedziałem w swojej norze jak żbik gotowy do skoku, jak sprężyna…
Jeden zmienił pozycję ciała i podniósł mirabelkę która zniknęła w jego paszczy, schylił się po następną . Pozostałe też zaczęły żerować . Ciekawe który zeżre ta właściwą ?    W tym momencie gdzieś z tyłu usłyszałem pierwszy pomruk burzy. Natrętny komar wleciał pod siatkę i piszczał mi przy samym uchu ale nie podnosiłem ręki bojąc się że spłoszę ryby. Po chwili podmuch wiatru zmarszczył wodę ale zaraz ustał a z tyłu odezwał się kolejny grom , tyle że znacznie bliżej. Gdzieś ze strony burzy usłyszałem kobiece głosy i śmiechy, zbliżały się do mnie . No do licha – też nie miały kiedy te baby tu leźć ! Jeszcze bardziej wtuliłem się plecami w dołek, może przejdą i nie zauważą mnie, a że burza tuż tuż, to pewnie się jej boją i spieszą . Głosy były coraz bliżej, chyba trzy.
- Nie zdążymy Hanka, zmokniemy na bank!
-No to szybciej dziewczyny , czemu się tak wleczecie?
- Haha bo piwo działa!
Czułem że są coraz bliżej, słyszałem szelest traw na ich łydkach
- Nie Jolu, ja nie dojdę , muszę się tu wysikać
Szelest zaraz za moją głową i syk strużki moczu, a potem ciepły płyn na mojej twarzy sparaliżowały mnie …….
W tym momencie moja wędka zamieniła się w węża uciekającego do wody .Dziewczyna krzyknęła i rzuciła się do ucieczki, a ja zerwałem do pionu, by łapać wędkę . Złapałem za koniec dolnika, zaciąłem i poczułem jego moc  -  a dziewczyny piszcząc i krzycząc zwiewały jak sarny przez pochyłą łąkę, miałyby kapitalny czas na czterysta  metrów!

Mosteque:
Gienek, jesteś gość. Wspaniała opowieść :beg:

zbyszek321:
Gieniu jak zwykle w formie :) :bravo:

Jędrula:
 :thumbup: :beer:

e-MarioBros:
Super. Pisz więcej. :)

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej