Widzę, że z relacjami dość słabo.
Ktoś to napisać musi: zlot wypadł dość słabo, stąd i takie relacje
Czy żałuję, że byłem?
Absolutnie nie!
Pisząc "słabo" nie mam na myśli uczestników ani też Tomka- naszego organizatora, który z poświęceniem i heroizmem zajął się tym wszystkim.
W sumie Tomkowi należą się wielkie brawa i podziękowania za całokształt. Poza tym to naprawdę miły człowiek, jak zresztą wszyscy forumowicze, których do tej pory udało mi się poznać, i cieszę się, że była okazja by spędzić w towarzystwie Tomka i jego rodziny więcej czasu, lepiej się poznać
Hahaha
Na zlot udałem się z Maciejem (Fisha). Mamy wiele wspólnych wypraw za sobą, więc i tym razem się udało pomknąć razem. Co ja bym bez niego zrobił?
Plan jednak mieliśmy niecny. Zaatakować "zlot" już w czwartek zahaczając o Batorówkę
Nie do końca się udało, bo parę dni przed wyjazdem rypnął mi się temat w robocie. Dobra robota, dobry klient, o którego trzeba było zadbać, wiadomo, siły wyższe. Czwartek więc spędziłem w pracy, udało się urwać ciut wcześniej i popołudniem wyjechaliśmy. Jechało się długo, korki, roboty drogowe, trochę ruchu. Dotarliśmy na Batorówkę pod wieczór. Nie zostało nam nic innego, jak odpalić grilla, najeść się do syta i popić to buteleczką czy dwiema
Rano pobudka i nad wodę, przynajmniej taki był plan. Atrakcje były jeszcze w nocy, bo Maciej miał sen o traktorach i tak też chrapał, jakby ktoś Zetora odpalał
Wyniosłem się do salono- kuchni i przespałem parę godzin na kanapie.
Zgnity jak pierwsze jabłka doczłapałem nad wodę. Na kacu namieszałem jakiś megamix i ryby brały jak głupie. Niestety dominowały małe karpiki (ja wiem... 30-35cm) i linki (może 25-30cm). Szukając przynęty, która odstraszy jedne i drugie wpakowałem na włos coś z berry w nazwie i zapiąłem amurka, który obudził się dopiero jak mnie zobaczył i trochę pojeździł tam i z powrotem. Całkiem ładna rybka. Nie mierzyłem i nie ważyłem. Taki mniej więcej "80". Maciek wyjął jednego, większego linka, chyba 47cm.
W okolicach południa zebraliśmy graty, pożegnaliśmy panią Renatkę i w drogę. Daleko niby nie było, ale jechało się znów źle. Kiepskie, wąskie drogi, niewielkie prędkości, dłużyło się.
Na miejscu od razu poznałem znajome twarze. Przywitaliśmy się, rozpakowaliśmy graty w domku i dawaj nad wodę. Stolik, foteliki, szkło, cytrynóweczka
Fajnie było.
Potem grill ogólny, był całkiem w porządku w sumie. Następnie imprezka przed domkiem. Co się działo.... nie sposób opisać. Trąba, ten kto nie był
To była kwintesencja zlotu i najlepsze chwile. W sumie nie balowaliśmy bardzo długo, brak snu poprzedniej nocy i podróże dały się we znaki.
Rano porządne śniadanko i cytrynóweczka
Nie ma się co oszukiwać, łowisko jest słabe. Karaś, karaś i jeszcze raz karaś. Na zbiorniku "karpiowym" dokładnie to samo, wiem, chociaż nie wędkowałem osobiście
Przyznam szczerze, że nie miałem ochoty zupełnie się z tym karasiem użerać i wędkowałem tylko jeden dzień (sobota), za to praktycznie od rana do wieczorka. Dwa grube zestawy z porządnymi przynętami skutecznie pozbawiły mnie kontaktu z karasiem. Niestety z inna rybą również. Ale było nieźle, bo stolik i cytrynóweczka
Pod koniec tego "łowienia" próbowałem rozchodzić te "zmęczenie", ale to tylko pogorszyło mój stan. Zlot to zlot, wieczorkiem powtórka biesiady, ale zdecydowanie skromniejsza.
Ciekawie wypadały miejscówki, o których pisał wcześniej Mateusz (Koń). Miejsca, gdzie Mateusz łowił z Karolem dawały szansę na coś porządniejszego. Ciszej, spokojniej, z dala od zgiełku, od ludzi, hałasów, świateł. Kawał drogi do przejścia ze sprzętem, no ale coś za coś. Przestrzeń wody, wysepka, kępy roślin w wodzie na tym miejscu dawały pewne skojarzenia. Efektem był całkiem przyjemny amur, który zapiął się niespodziewanie podczas odławiania karasia i został sensacją zlotu. Sam byłem zobaczyć tego tłuściocha z wielkim bebzonem (bo taki był właśnie)
.
Skoro łowienie nie bardzo, to co z resztą?
Cóż...
Ceny za łowienie zostały już potępione, wiele nie dodam
Ceny za spanie do niskich też nie należały. Standard był jednak niski, ogólny brud, brak jakości, brak wyposażenia i zapach "myszy". Trunki jednak można było chłodzić, a nieprzytomny od łowienia wędkarz mógł się przespać i umyć.
Przeprowadzka po jednej nocy do innego domku była dość irytująca, delikatnie mówiąc
Ceny za jedzenie też były wysokie, jakość obsługi i potraw poniżej krytyki- mam tutaj na myśli obiad, bo grill był w porządku. Czekanie blisko półtorej godziny na kotlet, frytki i surówkę to przesada, zwłaszcza, że poza może 5 osobami wszyscy zamówili to samo. Jakość potraw tragiczna, na szczęście nikt się nie pochorował, o ile mi wiadomo.
Co mogę dodać?
Łowisko jest spalone, tak jak i właściciel i jego organizacja. Może i ma biznes, z którego czerpie wymierne korzyści, dziwię się jednak, że tak ogranicza potencjał łowiska. Wędkarze też są w stanie kupić posiłki, wynająć pokoje, przywieźć rodzinę i zostawić sporo $$.
Spora woda, naprawdę spora. Na dodatek to kilka łowisk, nie jedno. Przy odpowiednim prowadzeniu byłoby to łowisko przecudne. Nie wiem ile jest komercji w kraju tej wielkości. Jeśli jakieś są, to na pewno nie ma ich wiele.
Nie sposób wymienić wszystkich i podziękować za miło spędzony czas, bo jakby nie patrzeć, to tak właśnie było
Wędkarsko było słabo, towarzysko wręcz wspaniale.
Pozostało odliczać dni, do pikniku wrześniowego na Batorówce