Często nad wodą spotykam wędkarzy, którzy są bardzo poirytowani tym, że kupili drogą tonącą żyłkę, która w rzeczywistości nie tonie.
Warto podkreślić, że nie ma takiej żyłki, która po zarzuceniu zestawu od razu poszłaby na dno. A tego oczekują najwyraźniej wędkarze, widząc na opakowaniu napis "tonąca" lub "sinking".
Nie znaczy to jednak, że takie oznaczenia to zawsze jest kłamstwo ze strony producenta.
Rzeczywiście, producenci stosują różne dodatki, które sprawiają, że żyłka jest nieco cięższa lub łatwiej pokonuje napięcie powierzchniowe wody.
Nigdy jednak nie zagwarantuje nam to samoistnego natychmiastowego zatonięcia.
Moim zdaniem tonięcie żyłki w zależności od jej grubości - bo o tym chciałem tu napisać - należy rozpatrywać w dwóch aspektach: zatapialności oraz zdolności do tonięcia.
To dwie różne sprawy. Dlatego w wypowiedziach na forach dyskusyjnych można spotkać się ze sprzecznymi opiniami. Jedni twierdzą, że żyłka cieńsza tonie lepiej, zaś drudzy, że lepiej tonie żyłka grubsza.
Oczywiście zakładamy, że mamy tę samą żyłkę o różnych średnicach.
Żyłka cieńsza będzie łatwiejsza do zatopienia. Lepiej "przetnie" powierzchnię wody. Zgoda. Ale na tym koniec. Najpewniej zawiśnie niedaleko pod powierzchnią i będzie nadal znoszona przez prąd.
Żyłka grubsza z uwagi na swoją powierzchnię gorzej poradzi sobie z "wejściem" w wodę, ale jak już wejdzie, to będzie szła na dno, gdzie pozostanie odporna na działanie prądów.
Oczywiście nie mówię tu o żyłce ekstremalnie grubej, która będzie tak ciężka, że pójdzie na dno od razu.
Ja zwykle do wagglera używam żyłki 0,15-0,17 mm. Mam jednak znajomego, który używa 0,20 mm i mam wrażenie, że jego zestaw lepiej się prezentuje podczas wiatru.
Rzecz jasna, z grubszą żyłką należy liczyć się z mniejszym zasięgiem rzutów.
Ciekawe jakie są Wasze spostrzeżenia.