Pomijając mój mało humorystyczny wpis wyżej, uważam, że nalewki, które mają około 30% alkoholu są zbyt mocne do stosowania w zanęcie czy przynętach.
O truskawkowej rozmawialiśmy w ubiegłym roku i ją zrobiłem. Niezależnie, czy zaleję kukurydzę nalewką wiśniową, aroniową, miętową, pigwówkę, malinówkę, czy ostatnią truskawkową, zawsze kukurydza się pomarszczy, zmaleje i robi się twarda.
Wnioski moje pochodzą ze spostrzeżeń (ostatni zapis mam z roku 1997 na ten temat), otóż kiedyś do zanęt leszczowych, ale przede wszystkim brzanowych stosowałem zamiast wody „bełty”, czyli tanie wina, które wówczas kosztowały nieco ponad 2 zł butelka.
Tutaj uwaga: do tego celu nie nadawały się wszelkiego rodzaju te tanie nalewki i pseudo wina wzorowane na nalewkach.
Do naszych celów wędkarskich nadawało się wyłącznie wino, które na etykiecie miało napis: „wino owocowe wyprodukowane z naturalnych moszczów owocowych”. Tym winem zalewałem pęczak i makaron, który wówczas stosowałem do połowu leszczy (prócz przynęt mięsnych). Tylko do "wina leszczowego" dodawałem anyż gwiaździsty i macerowałem kilkanaście dni. To wino dodawałem do zanęty.
Nie wiem czy dzisiaj są takie tanie wina, ale powiem tylko, że ja co rok zostawiam w litrowych słoikach przechowując odpady po robieniu wina (czyli skórki, pestki winogron i wszystko to, co zostaje po robieniu moszczu).
Osobno zostawiam do celów wędkarskich rozmnożone i przerobione drożdże (ciemnobrązowy osad) po pierwszym zlewie młodego wina. Śmierdzi to niesamowicie, ale rybom widzę ten zapach pasuje.
Ja nie mam od kogo, ale jeśli ktoś robi, lub wie kto robi bimber, to niech zabiera drożdże po obróbce cukru. W bimbrze znów jest zasada, że zacier powinien sklarować się niczym wino, następnie czysty zacier zlewamy, a osad drożdży zbieramy i pakujemy w słoiczki. Śmierdzi, jakby ktoś granat wrzucił do Tojtoja…