Witam, zachęcony wpisem Mariusza dotyczącym prezentacji testowanego feedera, przygotowałem dla Was swoją recenzję wędziska karpiowego. Chociaż bardziej będą to moje subiektywne odczucia, niż profesjonalny opis sprzętu.
Carpex Camou Carp – bo o nim mowa, wpadł w moje ręce wiosną ubiegłego roku. Miałem więc okazję przez praktycznie cały sezon poznać jego wszystkie walory jak i potencjalne niedoskonałości.
Na wstępie chciałbym tylko zaznaczyć, że nie należę do grona tzw. karpiarzy.
Jednak od kilku sezonów, z różnym skutkiem próbuję się dobrać do wielkich ciprinusów. Część z forumowiczów, zwłaszcza Ci którzy mnie poznali wiedzą,że preferuję łowienie na tzw. metodę, przy użyciu właśnie karpiówek oraz sygnalizatorów elektronicznych.
W ciągu czterech ostatnich sezonów przez moje ręce przeszło kilka tego typu wędzisk, określanych mianem karpiowych.
Jednak czułem, że nie do końca spełniają one moje oczekiwania, albo były zbyt sztywne, nie dając przyjemności z holu,
bądź wykonanie i użyte materiały nie wytrzymywały dość intensywnej eksploatacji. Przyszła pora na konfrontację z propozycją Robinsona.
Wybrałem sobie kijek, który miał mi posłużyć do łowienia z tzw. rzutu na małych i średnich dystansach, przeważnie na byłych żwirowniach jednak również na rzece Odrze.
Dane techniczne:
Długość: 3,6 m
Waga: 338 g
CW: 2,75 lbs
Ilość sekcji:3
Długość transportowa: 125cm
Wędka już po wyjęciu z pokrowca wzbudziła moje zainteresowanie. Uwagę przykuwa przede wszystkim nowatorski design,
bardzo ciekawe rozwiązanie czyli kolorystyka w barwach „camou”. Przyjmuję, że nie wszystkim będzie się podobała taka stylistyka,
dla mnie jednak prezentuje się to znakomicie.
Wędzisko sprawia wrażenie delikatnego, wręcz filigranowego patyka.
Przyznam się szczerze, że po początkowym zachwycie, pojawiły się u mnie też leciutkie wątpliwości. W końcu ten kijek miał docelowo wyciągać największe okazy, czyli ryby ze strefy moich marzeń. O tym czy się sprawdził, napiszę później.
Warto wspomnieć, że zastosowano tutaj wysmukły i bardzo sprężysty blank, który według producenta ma ogromne znaczenie
w oddawaniu długich i celnych rzutów. Testy nad wodą bardzo szybko to potwierdziły. Stosując przede wszystkim największe
podajniki do metody o gramaturze od 60 do 90 gram, udało mi się osiągnąć to czego chciałem. Patyk ładuje się w trakcie zarzutu
bardzo dobrze i przy odrobinie umiejętności zarzucanie w punkt nie stanowiło dla mnie problemów. Na uwagę zasługuję też fakt,
że wędka jest uzbrojona w 6 naprawdę dobrej jakości przelotek SIC typu Slim K-concept. Podobno zapobiegające zaplątaniu się żyłki. Nie miałem takiego przypadku nad wodą, więc zakładam, że spełniają to zadanie.
Pomimo że jestem raczej miłośnikiem korkowych rękojeści, co pewnie jest spowodowane sympatią do feederowania, a wcześniej spinningu, daję duży plus wykończeniu tego wędziska. Subtelna neoprenowa pianka, która została wykorzystana na dolniku,
doskonale leży w dłoni, zapewniając pewny uchwyt w każdych warunkach atmosferycznych. Dodatkowo zastosowano tutaj prosty,
ale w moim odczuciu bardzo przydatny patent, którego zalety doceniłem bardzo szybko. Mowa o delikatnym wybrzuszeniu w kształcie przypominającym krążek, umiejscowionym w dolnej części wędki. Dzięki takiemu rozwiązaniu moja wędka zawsze pewnie leży na stojaku czy podpórkach, skutecznie zapierając się o Butt Gripy.
Wrócimy jednak do tego co lubimy najbardziej, czyli ryb. Jak wiadomo łowiąc przy użyciu popularnych podajników do metody,
naszymi zdobyczami nie zawsze będą karpie. Jest to doskonała technika do przechytrzenia innych, atrakcyjnych wędkarsko gatunków. Uwielbiam łowić w ten sposób leszcze, dorodne karasie oraz amury. Problem polega jednak na tym, że stosując podajniki zaopatrzone w krótkie przypony, oraz bardzo często niewielkie haki, łatwo o spinkę ryby. Tutaj rozwiązaniem na pewno jest feeder o głębszej akcji. Często zastanawiałem się jak ten temat pogodzić. Nie twierdzę, że wędką typu feeder nie można sukcesywnie odławiać wielkich ryb. Oczywiście, że się da, o czym wielu z nas się przekonało. Jednak ja już dawno przeszedłem w mocniejsze kije by mieć zawsze gwarancję przewagi nad okazami. Często denerwowały mnie zatem sytuacje, gdy moja karpiówka traciła mniejsze ryby. Potrzebowałem patyka, który będzie pracował również z takimi przeciwnikami.
Wędzisko Robinsona otworzyło mi tą „furtkę”. Kij, którego akcję określono jaką szybką, doskonale zachowuję się zarówno pod większymi rybami, jak i tymi o mniejszych rozmiarach. Doskonale amortyzuje odjazdy ryb, przechodząc niemalże w paraboliczną akcję.
Niestety miniony sezon nie należał do najlepszych w moim wykonaniu.
Marzenie o przekroczeniu bariery 20 + w karpiu musi jeszcze poczekać.
Jednak wiem na pewno, że jestem na ten moment przygotowany należycie.
W planach mam już drugi identyczny kijek, a myślami jestem nad brzegiem mojej żwirowni