Jacek, tych chińskich kręciołów w firmowych koszulkach brytyjskich jest właśnie więcej niż dawniej
Zgadza się, wystarczy rzucić okiem na ofertę Koruma. Nabrali tego tałatajstwa, ponazywali po swojemu i powklejali zdjęcia do katalogów. Tak jak inni...
Wszystko opiera się na trzech literach tworzących skrót OEM, czyli na kupowaniu od jakiegoś tam nieznanego producenta, który nie sprzedaje produktów pod swoją marką, żeby później oferować ten towar już pod swoją, często uznaną marką. Takie są dzisiejsze realia, nie tylko rynku wędkarskiego (bardzo podobnie jest z elektronarzędziami). Możemy się złościć, psioczyć, ale tego nie zmienimy, bo przecież chcieliśmy dużo i tanio. To my puściliśmy z torbami te wszystkie firmy, które projektowały i produkowały. My, czyli konsumenci.
Są jednak różne oblicza OEM. Najpopularniejsza metoda polega na zwyczajnym kupowaniu tego, co ktoś oferuje. Kupić takie coś może każdy, czyli np. Jaxon, Mistrall, Trabucco i PPH Zenek & Nieślubni Synowie. Druga metoda jest podobna, jednak dająca możliwość wyboru, ponieważ producent oferuje model bazowy i katalog, z którego można sobie wybrać według uznania jakieś tam elementy składowe produktu. W naszym wypadku będą to np. korby, knoby, szpule itp. W tym wypadku również każdy może zamówić sprzęt, nie ma ograniczeń. Trzecia metoda współpracy jest już bardziej subtelna, ponieważ odbiorca otrzyma towar na wyłączność, tylko on będzie mógł sprzedawać dany model. Jednak nadal mamy do czynienia z sytuacją, gdy odbiorca bierze to, co oferuje producent (uwzględniając wybór różnych pierdół wcześniej uwzględnionych). Czwarta metoda współpracy jest tym, co wzbudza najmniej kontrowersji, bo polega na zleceniu produkcji konkretnego wyrobu (zróbcie nam takie, z tego i z takim czymś). O wyłączności nie ma co wspominać, bo sprawa jest oczywista: robimy to, co chcesz, tylko dla ciebie. Być może pewne sprawy uprościłem, niektóre ubarwiłem, jednak z grubsza tak to wszystko wygląda.
Skoro wszyscy wiemy, o co chodzi, to w czym tkwi problem? Ano w tym, że firmy, w naszym przypadku wędkarskie, robią nas bezczelnie w balona, sugerując, że to oni zaprojektowali dany sprzęt. Dupa tam, a nie projektowanie! Ty i tobie podobni kupujecie sprzęt oferowany wszystkim, a później udajecie zbawicieli, opowiadając bajki, jak to tabuny waszych testerów oddawały dla nas życie. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość tym, którzy faktycznie zlecają produkcję konkretnego sprzętu, bo oni naprawdę testują, wybrzydzają i wprowadzają poprawki. Tyczy się to raczej wędzisk, nie kołowrotków, co zauważy niewprawny obserwator rynku wędkarskiego.
Teraz wypada zadać sobie pytanie o to, czy wszystkie chińskie kołowrotki są kiepskie. Skoro wielu z nas łowi takim sprzętem, to znaczy, że nie jest aż tak źle. W każdym razie jest coraz lepiej. I to jest chyba najjaśniejsza strona niejasnych układów.
Trzeba też pamiętać o tym, że warto wspierać tych, którzy zostali, bo to oni ciągną ten wózek, a nie ci, którzy korzystają z wielu lat ich doświadczeń. Kopiować to nie sztuka, sztuką jest projektować, przeprowadzać testy, wprowadzać poprawki itp. A to kosztuje. Chcesz, żeby kołowrotki były jeszcze lepsze? Wesprzyj Daiwę i Shimano, chociaż symbolicznie, niekoniecznie kupując Stellę czy Exista. Robiąc to, zadbamy o siebie, więc warto.
A Ty, Aniu, nie przejmuj się naszym narzekaniem, bo Twój kołowrotek sporo ryb wyholuje. Zdążysz się przy nim zestarzeć
Jeśli uznasz, że zbyt śmiało poczynamy sobie w Twoim wątku, daj znać, posprzątamy.