Pozwolę sobie wtrącić się, za co z góry przepraszam, bo z uwagi na odległość pewnie w żadnych z zawodów udziału nie wezmę
Ale... W tym roku braliśmy udział w feederowych zawodach na Odrze. Trzech zawodników na główce, każdy mógł łowić na 2 wędki. Formuła nocna, czyli zawody trwały od 19. wieczorem do 9. rano, tylko 14 godzin. W sumie mały pikuś. Ale to były ZAWODY. A więc czas na dojazd, przygotowanie towaru, losowanie, rozkładanie stanowisk, a po zawodach pakowanie, obiad, zakończenie, powrót... Lekkie 24 godziny bez snu.
Gdybym miał dodać tę czasową otoczkę do 24-godzinnych zawodów, to pewnie zasnąłbym w pierwszym, lepszym TOI-TOI'u.
Trochę nocek nad wodą mam za sobą i na pewno jest to liczba trzycyfrowa. I twierdzę, że nie da się efektywnie łowić przez całą dobę. Po tych 14. godzinach samych zawodów byłem skonany jak banan w filmie dla dorosłych. Były kryzysy w nocy, u każdego. Ale było łowione, choć z pauzami, więc nikt spać nie poszedł. Przy pakowaniu mieliśmy miękkie kolana, a to dopiero początek końca, bo jeszcze ważenie itp...
Dlatego też, moim zdaniem, sam pomysł z 24-godzinnymi jest fajny, ale raczej w formule z dopuszczeniem alarmów, co jednak stoi w sprzeczności z ideą feedera. Chyba że ktoś lubi różne wspomagacze od latania.
I proszę mi tu nie pisać, że ktoś zrobił 2 tys. km autem na raz. Ja też zrobiłem, ale po 1,5 tys. na każdej skale widziałem Janosika