Nie dbać o rekordy, nie zabiegać o nowy sprzęt, mieć to gdzieś. Poznać ludzi, z którymi rozumiałbym się bez słów, z którymi potrafiłbym spędzać godziny nad wodą, nie musząc nawet otwierać gęby. Mieć lojalnych towarzyszy wypraw wędkarskich, takich, którzy dadzą siłę, wiarę, nadzieję. Takich pasjonatów mieć przy sobie, którzy dodadzą skrzydeł, porwą w nieznane, dołożą drewna do ogniska, obudzą nad ranem, poleją wódki, otworzą piwo, zapewnią moją żonę, że ubiegłą noc spędziłem z nimi. Być częścią czegoś, co pozwala patrzeć z góry na marność świata, jednocześnie tworząc własny, oparty na przyjaźni, lojalności, oddaniu. Mieć w sobie coś, co gna, każe tęsknić, powoduje drżenie rąk, wyzwala gorączkę. Czekać na telefon z dobrą nowiną, że są, że biorą, że to już. Żeby chciało się czekać. Żyć, piękne żyć, pasją żyć. Żyć dla innych, dla siebie, dla kogokolwiek, pamiętając jednocześnie, że żyje się tylko raz. Nie potrzebować logiki ani pieniędzy, żeby nie dać się torturować, żeby nie pozwolić negocjować z sobą. Patrząc w lustro, widzieć oczy pełne ognia. Szukać, znajdować, pielęgnować. Kochać. Nie chcę nowego, chcę to, co było. Nic więcej.