Może trochę źle określiłem nazwy klas japońskie i angielskie ale w ogólnym kontekście chodzi mi o to, że w Anglii wędkarstwo jest bardzo rozwinięte i przepisy jakie tam są na łowiskach bywają absurdalne to też i firmy dostosowały się robiąc haki bezzadziorowe i z mikro zadziorem. Nie jest to reguła bo można kupić z normalnym nie przesadznie dużym zadziorem np. Drennan Super Specialist (najlepiej sprzedający się haczyk na wyspach) sygnowany jest jako "micro barbed" a zadzior ma prawidłowy. A haczyki bezzadziorowe cóż zsuwają się z nich robaki jak przypon leży na dnie to ludzie używają sztucznych maggotsów
To nie tak
W UK jest ogólne 'no kill', ponieważ nie ma popytu na ryby typu leszcz czy szczupak, jak już to pstrągi. Do tego trzeba zrozumieć, że to najtańszy model gospodarki i najlepszy dla wód. NIe ma dużego ubytku i problemów, dlatego wody są ogólnie zdrowe i wszędzie jest normalna populacja drapieżnika, za wyjątkiem okolic gdzie aktywni są kłusole z Europy Wschodniej, zwłaszcza Rumuni są tu bezwzględni, Polacy prezentują już w większości normalny poziom.
Co do zadziorów. Wg mnie nie masz doświadczenia z nimi, i ulegasz stereotypom, włąsnym wyobrażeniom. Skąd one pochodzą? Ano z Polski, i jak przyjechałem do UK też bezzadziorowce wydawały mi się idiotyczne, sam szukałem haków ze sporym zadziorem. Potem się okazało, że wędki tutaj mają taką akcję, że amortyzują doskonale, i ryba nie jest pokaleczona, a ilość spadów jest praktycznie taka sama. Mikrozadziory na rzece, gdzie ryby są często bardziej waleczne jak brzana też pokazują, że nie trzeba niczego więcej. Do tego trzeba zrozumieć, że nawet taki mały szczegół to chociażby dziesiątki tysięcy węgorzy które przeżyją pozbywając się haka, innym rybom też jest łatwiej.
Przepisy jakie są idiotyczne to te w Polsce. Bo to my mamy najgorsze wody w Europie a nie Anglicy. Lin jest ogólnie łatwą rybą do złowienia, jak większość. U nas jednak trzeba stawać na rzęsach, ponieważ jego populacja jest zdziesiątkowana. NIkt nie tłumaczy wędkarzom, że jeśli chcą zabierać ryby, to trzeba stosować kosztowny model gospodarki wodami, który musi oszacować ubytki i je uzupełnić. A tego nie ma, więc mamy beznadziejne wody. To trochę jakby ktoś liczył, ze samochodem można jeździć bez robienia serwisu i wymiany zużytych części.
I nie czepiam się jakby co, bardziej wskazuję, że Angole przeszli na inny poziom wędkarstwa, którym jest hobby. U nas to też już górujący model, aczkolwiek ryby się często zabiera. liczy się jednak nie ilość mięsa, ale frajda z wędkowania. Dlatego trzeba iść z duchem czasu, aby być bardziej przyjaznym dla ryb. I jeszcze jedno. Jak jest ryb dużo, czyli tyle ile powinno być, to wypinanie ich też powinno być łatwe. Duży zadzior to często koszmar, zwłaszcza w takim pysku jak u brzany czy u lina. Stąd takie podejście.
Tak na marginesie to byłem trzy tygodnie temu w Whitby, to taki 'kurort' nad Morzem Północnym, gdzie uderzają głównie mieszkańcy Leeds i Yorku, słynie on z rybactwa. Porozmawiałem z wędkarzem łowiącym z molo, i byłem w szoku, jak mizerne ryby tam teraz łowią. Złowienie dorsza mającego kilka kilko to wielki sukces, zazwyczaj ryby mają z 30-50 cm, głównie makrele i kilka innych podobnych gatunków. Tam ryby wytępiono po prostu, i tak jest na większości wód przybrzeżnych. Dlatego potrzeba odpowiedniego podejścia, tam się robi rzeczy pod rybaków. A ci już płyną po dorsza do Norwegii jak się okazuje. WIelu działa na granicy opłacalności, choć tu w grę wchodzi połów innych zwierząt, jak krabów czy jakichś homarów czy podobnych im dużych skorupiaków. Tak się dzieje jak się nie przeciwdziała...
Dlatego warto spojrzeć na to z innej strony, bo okazuje się, że głupie przepisy to mamy my właśnie, co koreluje ściśle ze stanem wód, który można śmiało uznać za katastrofalny.