Dziś poranny wypad z przystawką nad Wisłę, tym razem na tak zwanego kretyna. Lekka bluza, oczywiście nie przeciwdeszczowa, do tego na łowisku orientuję się, że nie zabrałem robaków
Nad wodą chłodem powiewa, chmury sugerują rychłą ulewę. Nic to, zaciskam szczękające zęby, na hak ciasto z kaszki dopalanej serkiem topionym (pierwotnie miałem nim tylko nęcić), kilka kul zgarniętego na brzegu iłu wymieszanego z kukurydzą i groszkiem z puszki na zanętę. Po godzinie atomowe branie i na haku melduje się kleń 40 cm:
Potem jeszcze jeden, tym razem 47 cm - moja życiówka:
Potem zaczyna padać i to konkretnie, kolejne atomowe branie zakończone tym razem zerwaniem zestawu nad przyponem i zwijam się szybko. Jak dotąd mój najfajniejszy kleniowy dzień ever