Mój wpis to taka trochę mieszanina podsumowania efektów i obserwacji.
Sezon ten był faktycznie dziwny. Zima się przeciągnęła i wszystko było opóźnione, biorąc pod uwagę ostatnie lata. Miałem nadzieję, że jakoś to się rozkręci. Nie rozkręciło się jednak. A przynajmniej nie tak, jakbym tego oczekiwał. Miałem wielkie nadzieje na połowy na nowej wodzie, gdzie były perspektywy łowienia linów i złotych karasi. Dość wcześnie tam wystartowałem, żeby mieć czas na poznanie zbiornika. Niestety okazało się, że zbiornik opanowany jest przez sumiki karłowate. Zapewne wędkując tam często i odławiając setki tych sumików, można byłoby też wyholować jakieś liny i karasie, ale jakoś nie byłem w stanie łowić w takich warunkach i wcześniejsze eksplorowanie zbiornika poszło na marne. Wróciłem więc na dobrze znaną leśną wodę, gdzie zwykle polowałem na liny. W miejscach, gdzie w zeszłych latach brały agresywnie krasnopióry, w tym roku atakowały niemiłosiernie płocie. Nigdy nic takiego nie miało miejsca na tym zbiorniku, a łowię tam już regularnie od 5 lat. Tak wiec wiosna minęła mi pod znakiem odławiania, a później prób unikania dużych ilości niezwykle aktywnych płoci, które niestety wielkością nie zachwycały i rzadko udawało się wyholować sztuki powyżej 25 cm.
Kolejna odmienność od poprzednich lat: liny w ogóle nie reagowały na dalszych odległościach. Udawało się (niestety niewielkie sztuki) odławiać pod samymi nogami. Na odległości, jak co roku, znęciłem karpie. One jednak mnie nie interesowały, więc musiałem całkowicie zrezygnować z tej linii.
Ta wyjątkowa aktywność niezbyt dużych płoci okazała się jednak pod jednym względem korzystna. Bardziej bowiem dopracowałem metodę na unikanie brań drobnicy. Zwykle jest tak, że wędkarze próbują najpierw dokonać selekcji za pomocą przynęty. Zakładamy większego dombellsa/waftersa, większą kulkę. Do tego większy haczyk. W pewnym stopniu to działa, ale często w niezadowalającym. Kiedy bowiem drobnica atakuje mocno, to nawet jeśli nie da rady połknąć tej większej przynęty, to i tak nabije się na haczyk. Jeśli nie za pysk, to zapnie się za oko, za brzuch, za płetwę. Zwabiona zanętą drobnica wali na oślep w zestaw. I często nawet haczyk nr 8 nie pomoże. No, może gdyby założyć zestaw stricte karpiowy z kulką 20 mm i haczykiem nr 1, to co innego. Ale ja tu poluję na liny, karasie, jazie, ew. duże płocie. Tak więc testowałem przeróżne przynęty, haki, podajniki, zanęty. Kiedy w łowisku grasują stada drobnicy, to jednak najskuteczniejsza jest selekcja zanętą. To właśnie zanęta powoduje, że te ryby tak atakują. Pellet 2, 3, czy nawet 4 mm też niewiele zmieni. Ale już pellet 10 mm da odczuwalną różnicę. Ciężko jest jednak tak duży pellet zastosować przy klasycznych podajnikach do metody. Tak więc zmuszony byłem używać siatek PVA i mocować pakunki do podajnika za pomocą gumy. Szybko spadający na dno pakunek z dużym pelletem owiniętym siatką nie był prawie w ogóle atrakcyjny dla płoci. Zanim siatka się rozpuściła, przestawały się tym interesować. Zestaw mógł oczekiwać na nadejście konkretniejszej ryby. Okazało się, że przy takiej selekcji zanętą nie jest konieczne stosowanie większej przynęty i większego haczyka. W ramach testów zakładałem haczyki nr 14 i małe przynęty. Również nie było za wiele brań drobnicy. A przy zastosowaniu haczyka nr 8 i waftersa 12 mm oraz zanęty lub mikropelletu w podajniku płoć brała momentalnie po zarzuceniu, a wędką szarpało tak, że szkoda gadać, kiedy ryba się uwiesiła.
Pierwsze liny pojawiły się dość późno, bo końcem maja. Niestety, brały same małe sztuki i żadna nie przekroczyła 40 cm. Przygotowałem wiec inne miejsce na tej wodzie. Poświęciłem czas na wejście do wody, wyczyszczenie stanowiska. Popływałem, zbadałem dno, oznaczyłem odległości. Miałem wielkie nadzieje. Niestety, efekty zerowe.
W lecie udało mi się namierzyć nową wodę z dużą populacją dorodnej płoci i przyzwoitego lina. Woda o wiele większa, głęboka i z ciężko dostępną linią brzegową. Trzeba było więc poświęcić trochę czasu na jej wysondowanie, zebranie wywiadu, wstępne próby łowienia w różnych miejscach. W końcu przygotowanie własnego stanowiska: sierpy, sekatory, piły musiały pójść w ruch. Badanie zbiornika, porażki w niektórych miejscach, testowanie różnych zestawów, szykowanie nowych miejsc - to wszystko zajęło sporo czasu. Mimo to udało się złowić trochę linów, z których większość osiągała długość 40+ cm. Ponadto sporo ładnych płoci (póki co do 31 cm), choć tutaj na rekordy dopiero liczę w przyszłym sezonie lub, jeśli zima pozwoli, spod lodu. Jesienią pochłonęły mnie bowiem grzybobrania, więc ryby musiałem odpuścić. Sezon grzybowy też jednak do udanych nie należał.
Podsumowując, nadzieje były spore. Nieco ostrzejsza zima przypomniała mi dawniejsze lata i myślałem, że sezon będzie dobry. Podobnie było z grzybami. Lepsze niż w poprzednich sezonach nawodnienie dawało nadzieję na dobre zbiory, a okazało się, że sezon był przeciętny.
Ja również zdecydowanie staram się szukać nowych łowisk. Oczywiście, kiedy znajdzie się fajne łowisko, którego odkrywanie sprawia frajdę, a i wyniki są nienajgorsze, to bywa, że poświęcam czas głównie na taką wodę. Czasem jednak zdarza się, że wyniki na danej wodzie stają się kiepskie i trzeba "dać jej odpocząć", poszukać czegoś nowego. Czasem bywa, że dana woda zaczyna wydawać mi się zbyt nudna, szczególnie kiedy już nie ma czego odkrywać. Przyzwyczaiłem się do tego, że czasem muszę jeździć na ryby 60 czy nawet 80 km, mimo że 100 metrów od domu mam jedną z dwóch połączonych ze sobą zaporówek, na których zdobywałem swoje wędkarskie szlify i do których byłem bardzo przywiązany.