Z powodu wczorajszych niepowodzeń dziś wybrałem się nad wodę która w piątek była zarybiana karpiem i tęczakiem , wczoraj nie było tam wolno jeszcze łowić więc dziś wszystkie dziadki i całe mięsiarskie towarzystwo ruszyło do boju. Gdy doszedłem do brzegu to był tam taki tłok że postanowiłem iść na drugi dalszy brzeg ( tam dziadkom za daleko i za mało wygodnie) . Na jeziorze woda wyższa o metr, celowo by mogły sie wytrzeć płocie, szczupaki i leszcz. Przez to moja miejscówka była dość hardcorowa - ostry spad i twardy łupek , łatwo zjechać do wody a tam od razu metr
Tu żadne Korumy i Prestony nie dają rady - najlepszy jest stołek z Yska za 15zł , trzeba tylko wyryć rowek by równo stał
W sumie wyjąlem 21 karpi, 2 spadły mi z haka. Wszystkie 38-43cm. Oczywiście kilku dziadków i tak nabrało purpury na twarzy bo siedzieli od świtu bez brania - przekonałem się że finezja opłaca sie nawet w przypadku tak głupiutkich ryb jak karpiki z zarybiania
Łowiłem federem z klasycznym otwartym koszyczkiem z dociążeniem 5g, woda w miejscu połowu miała ok 2-3m , rzucałem 25m od brzegu, przypon 0,12 - 70cm, hak 12 , główna plecionka 0,06
Stosowalem rózne kombinacje przynęt a do koszyka mix pelletowy z zanętą Magnetic Carp , kasterami, konopie prażone mielone i pinką , pokruszone tamtegoroczne kulki proteinowe
Killerem okazała się kanapka - kuku, jedna pinka i ziarenko ryżu preparowanego
Kolejny raz przekonałem się że mój kołowrotek to super cacuszko - idealny do takiego połowu