Jeśli zrobisz kwalifikacje wstępną, ale nie przyspieszoną to możesz mieć prawko c/ce w wieku 18 lat, a na autobus w wieku 21 lat.
Z autopsji:
prawo jazdy kat. "B" uzyskałem w wieku 18 lat. Wówczas
wydawało mi się, że mogę wszystko. Że jestem mistrzem kierownicy i wiem wszystko najlepiej. Jakież było moje zdziwienie, gdy w niecały rok po uzyskaniu uprawnień na lewym łuku, na suchym asfalcie obróciło mnie o 180* samochodem marki Skoda. Nie byłoby to dziwne, gdyby nie fakt, że była to Skoda 120 z pustym bagażnikiem z przodu, zaś silnikiem umieszczonym z tyłu. Na wszelaką logikę (i tak zawsze było) to auto "wynosiło z zakrętu" przodem. A w tym przypadku "zamiotło" mi tyłem. Byłem blady z przerażenia.
Prawo jazdy kategorii C, oraz C+E uzyskałem w wieku 28 lat. Od tej pory jeżdżę zawodowo. To, co nauczyła mnie droga to przede wszystkim dwie rzeczy: pokora i jeszcze raz pokora. Umiejętność "czytania" drogi, przewidywanie zdarzeń na drodze przychodzi z każdym kilometrem.
Dla mnie umożliwienie uzyskania uprawnień na "ciężarowe" w wieku 18 lat, to jest jakieś totalne nieporozumienie - wręcz coś takiego, jak "dać małpie do łapy pistolet". Wyniesione z kursu doświadczenie w postaci iluś-tam godzin jazdy jest niczym. Na kursie uczą przede wszystkim jak "zdać egzamin". Młody człowiek nie ma za grosz pojęcia jak zachowuje się ciężarówka. Jaka jest różnica pomiędzy prowadzeniem pojazdu załadowanego, a "na pusto". Że już nie wspomnę o kwestii "wyczucia" gabarytu pojazdu. Bo to nie jest osobówka, która ma 2m szerokości i 5m długości, ale zestaw, który ma 2,5m szerokości, wysokości najczęściej 4m, a długości circa 16,5m. Co z tego, że mam 500KM i 2400Nm pod nogą. Zestaw załadowany do bez mała 40 ton, w dodatku produktem płynnym w cysternie - droga wyprzedzania, że nie wspomnę o hamowaniu jest abstrakcją. W dodatku na nawierzchni, gdy spadł pierwszy od kilku/kilkunastu dni deszcz...
Ktoś z "młodych" mi powie: "Ale ja wiem jak się jeździ bo tato dał mi prowadzić po placu, na parkingu...". Odpowiem - gówno wiesz. "Ale ja grałem w ETS-a" - to chłopczyku wiesz jeszcze mniej.
Nie będę chwalił się, ile przejechałem kilometrów. Natomiast powiem tyle, że za 17 lat za kółkiem "dużego" miałem z własnej winy dwie kolizje drogowe (podkreślam tu słowo kolizje), jedno urwane lustro i jedną stłuczkę z winy innego uczestnika ruchu (wymuszenie pierwszeństwa). Nie uważam się za dobrego kierowcę. Natomiast to, co widzę w obecnej chwili, co dzieje się na drodze - włos mi się na głowie jeży. Jazda na zderzaku, poganianie długimi, zajeżdżanie drogi, wymuszanie pierwszeństwa. Naprawdę, ciężko mi zrozumieć co tak do końca kieruje tymi "posiadaczami prawa jazdy", by na drodze przejawiać taką agresję.
Dlatego jestem zdania, że "młody kierowca" powinien nabrać szlifów na osobówce, na dostawczaku, a dopiero później siadać na "duże". Tak, jak było dawniej. Wówczas taka ścieżka kariery dawała poczucie, że do zawodu kierowcy trafiają osoby odpowiednio przygotowane, a nie po kursie i kilku godzinach jazdy na płycie poślizgowej (której tak do końca nie demonizuję - uważam za świetną lekcję). A to, że masz taką wprawę, że w "ciasną rajkę" na rozładunku pakujesz się od "strzała" - chwała ci za to. To, że masz "systemy", które cię uratują w chwili zagrożenia, a ty prowadzisz z "nogą na bocznej szybie" - jesteś ignorantem, by nie rzec kretynem.
Wielu kierowców dziś ślepo wierzy w "systemy". Owszem, pomagają, ale nie wyręczają. Kierowcy zapominają, że z chwilą, gdy górę nad systemami weźmie czysta fizyka - następuje tzw. "scena kończąca"...