NAD WODĄ > Nasze wyniki nad wodą

Wyprawa nad Dzierżno

(1/13) > >>

Mosteque:
W końcu... Chyba ze dwa lata się z chłopakami z Wodzisławia umawiałem i nigdy nie było czasu. W końcu powiedziałem sobie, że pojadę, choćby nie wiem co. Udało się wyrwać na dzień, noc i następny dzień.

Postanowiłem pojechać moją już blisko 21-letnią staruszką. Ale dzień wcześniej wymieniłem jej akumulator, bo coś już marnie z nim było, a miał ze 159 lat...
Złożyłem tylne siedzenia i zapakowałem wszystko pod dach. Dramat tak krótkich wyjazdów polega na tym, że gdybym jechał na tydzień, to dołożyłbym do majdanu kilka par galotów i skarpetek.

Przede mną niecałe 3,5h drogi.  Tak miało być, ale jakoś w okolicy Piotrkowa Trybunalskiego kilku rozgarniętych postanowiło zrobić dzwon na prostej drodze i stałem sobie ze 40 minut w korku. Stałem, zero jazdy. Wtedy zaczęło mi się coraz głośniej robić w aucie. Hmm... Do celu dojechałem już bez tłumika. Wtargnąłem więc nad dzierżyńskie (czy dzierżańskie?) brzegi niczym brodacz bez brody na Harleyu marki Renault.

Przywitały mnie radosne twarze ekipy i już było wesoło. Ale trochę trwało, nim się uspokoiłem i przestało mi we łbie huczeć.

Trza było wypakować majdan i zawieźć na miejscówkę.

Palec w obiektywie musi być!

Teraz pierwsze rozbicie nowego nabytku. Trochę krzywo, ale następnym razem będzie już tip-top, bo przy składaniu zrozumiałem, co zrobiłem nie do końca jak trzeba.


A tak się prezentuje baza całej ekipy.


Rozłożyłem stanowisko... Miejscówkę przygotował mi Kucuś z Bazin...


i się zaczęło leszczowisko!
Powiadam Wam, Panowie, że legendy o leszczowych potworach z Dzierżna nie są wcale przesadzone. Poza tym, że to naprawdę ogromne łopaty, to są również niebywale spasione. Do tego jeszcze miały tarło, więc były pełne mlecza lub ikry. No mutanty po prostu. Ciężko będzie teraz człowiekowi wrócić do realiów swoich smętnych łowisk. Teraz moje tutejsze okazy trochę ponad 50 cm będą mi się wydawać wypierdkami.

To może kilku przedstawicieli licznej rodziny leszczozaurów:

Zwracam uwagę na wysypkę na ogonie. Pięty można by było tym szorować.

Zaczynamy holowanko


Przy podbieraniu sztyce trzeszczały... Śmialiśmy się, że sprzęt feederowy powinien być też Dzierżno Edition...





Taki to kulkę 20 mm wciąga na deser.








Czterech kumpli nad kołyską.


Trochę pana wysypało...

Co oczywiste, kilka razy pobiłem swoją śmieszną życiówkę 55 cm. Skończyłem na 65. Stwór wyglądał już naprawdę nieziemsko i nie wyobrażałem sobie czegoś większego. Wtedy Kucuś wyholował 70 cm. Rany Boskie... No sami zobaczcie, jak taki kolos przy dłoni górnika wygląda.


A na tym zdjęciu jest ta 70 plus jakiś około 50 cm, który na moich wodach byłby już piękną zdobyczą...


Zakończę tym, że w tej wodzie pływają sztuki ponad 80 cm i wcale nie są to jakieś klechdy domowe tylko fakt z tych najbardziej autentycznych i potwierdzony zdjęciami karpiarzy, którym stada takich stworów uprzykrzają polowanie na kapry.

Noc zapowiadała się dość niepewnie, bo miało być ze 4-5 stopni. I raczej było, choć termometru nie miałem. Ale śpiwór się sprawdził, a przede wszystkim zrobiłem sobie piecyki z doniczek i podgrzewaczy gastronomicznych. (Potem wrzucę foty w Rękodziele).

Aha, jeszcze pogoda. Chyba już z miesiąc przed zasiadką każdy z nas po kilka razy sprawdzał pogodę. Zapowiadał się dramat. Kilka stopni powyżej zera i deszcze. I tak ciągle. Aż do ostatnich dni przed wyprawą, bo wtedy już nie zapowiadali deszczu. Tylko śnieg...

A jak było? Było bosko :) Słoneczko świeciło, cieplutko było często na krótki rękawek. Lub gacie, co połowa ekipy z lubością uskuteczniała :D Czasem tylko łowienie uprzykrzał silny wiatr, ale pamiętaliśmy, co się zapowiadało, więc rozkoszowaliśmy się pogodą.

Pierwszego dnia Kucuś zrobił nad ogniskiem kociołek, który smakował po prostu zacnie. Wieczorem było piwko i inne trunki oraz opowieści dziwnej treści.

Drugi dzień również połowione. Pospane w namioce, pojedzone i pogadane... I czas się pakować i wracać. Było za krótko. Stanowczo za krótko...

W sumie jakoś nam same leszcze się trafiły. Kucuś miał przez kilka minut jakiegoś dużego karpia, ale wlazł mu w zaczep i nie dało się go wyprowadzić.

Jeszcze wspólna fota i można ruszać.


Odpaliłem francuską myśl technologiczną bez tłumika, kormorany w okolicy wzbiły się w powietrze... i ruszyłem. Przyznam, że gdybym nie miał słuchawek dousznych, to bym chyba w połowie drogi oszalał i wyskoczył z jadącego pojazdu.
Jeszcze tylko 100 km od domu zapalił się check engine... 50 km zaczęło trochę szarpać... 20 km coś zgrzytać... ale maszyna mnie dowiozła, choć byłem już niemal pewny, że nie dojadę :D

Pozostało mi teraz ocenić u mechanika, czy jest sens ją jeszcze reanimować, czy pojadę już nią na złom.

Uff.


P.S.
Na koniec konkurs bez nagród.

Znajdź trzy różnice:

Awek:
Panowie mega wyprawa

Wysłane z mojego RMX2155 przy użyciu Tapatalka

Lukas 78:
No nieźle , na osłodę powiem ci że wszystkie te ponad 20 letnie się psują ;)
Trzeba było zostać , pogoda w miarę i długi weekend ...

kucus22:
Michał buzia się cieszy po przeczytaniu takiej relacji :thumbup: :) Fantastyczna wyprawa i tak jak piszesz zdecydowanie zbyt krótka... Mocno wierzę, że to powtórzymy i tym razem będziesz mógł sprawdzić moc pełnołuskich kaprów z DD. Pozdro Kucuś z Bażin :P

Enzo:
 Nie lubie raczej się wtrącać ale żółtą kartkę masz, kilkanaście km a Ty przyjeżdzasz i nie dajesz znaku że będziesz, przyjechałbym przywitać się :)
Dokładnie moje i innych opowieści o dużych rybach to nie Bery i Bajki Śląskie :)

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej