No to byłem...
Odgrażałem się, że Kucusiowy wynik pobiję i zszedłem o kiju. W sumie nad wodą było kilkanaście osób, każda po dwie wędki. Spławiki, rurki, metody i inne cuda. Nikt, absolutnie nikt nawet brania nie miał. To mały zbiornik ale ma 14 metrów głębokości, chyba woda się nie ogrzała nawet na płyciźnie. Wpuszczono na początku miesiąca półtorej tony karpia, więc ryba jest.
Tym razem na wszelki wypadek wziąłem ze sobą wózek... A że ilość sprzętu niesionego do auta się zgadzała, to nie wziąłem fotela
Niestety, wysiedziałem na kawałku styropianu od 13 do 16 z kawałkiem, ale tak mnie już plecy bolały, że musiałem się pakować i wracać. Żeby jeszcze coś się działo, może bym przecierpiał.
Kontakt z rybą nawiązałem wzrokowy. Podpłynęły mi pod same nogi trzy karpiki takie 30-40 cm, a potem jeszcze jeden taki ponad 40. Sypałem pelletami i zanętą im na głowy i w ogóle absolutnie zero reakcji. Przez chmurę z MMM przepływały, jakby tam w wodzie nic nie było. Po prostu jeszcze nie czas.
Odnotowałem tylko trącenia drobnicy (ale to raczej takiej po 2 cm...) na Green Ghosta, jak zmontowałem zestaw z koszyczkiem. Miejsce zmieniałem 3 razy. Nawet jedno zanęciłem kilkoma garściami pelletu spombem. Wszelkie kombinacje alpejskie zawiodły.
Nawet nie mogę napisać, że wypocząłem, by plecy do tej pory bolą.
Ech, kiepski początek, później będzie lepiej